|
 |
Świadectwa
- Nasza codzienność
|
" ZAUFAJMY PANU" -
CENTRUM ŚW. JÓZEFA W GABONIE |
Minął już dla nas trudny czas oczekiwania, naznaczony
modlitwą i wymagający dużo cierpliwości. To nam uświadamia
wciąż na nowo, że każda nowa misja wymaga właśnie takiego
wkładu od nas.
Obecnie jest nas cztery siostry we wspólnocie i mieszkamy nareszcie "u
siebie", tzn. w "Centrum gościnnym św. Józefa", bo tak
został nazwany kompleks budynków, w których będą prowadzone: przedszkole,
kurs szycia, kurs informatyki, ośrodek zdrowia, oraz działalność duszpasterska.
Duża kaplica, w której będzie sprawowana codzienna Msza św., na co
czekają również chrześcijanie z okolicy, już naprawdę jest na ukończeniu.
Jako inauguracja naszej działalności w dzielnicy, odbyło się zorganizowane
przez nas "spotkanie choinkowe", a finansowane przez Fundację
Amissa Bongo Ondimba, do której to Centrum należy. W ciągu 2 tygodni,
bo tyle miałyśmy czasu, zostało zapisanych 550 dzieci do udziału w
tej uroczystości. Na pięknie udekorowanym podwórzu miedzy budynkami,
zostały ustawione duże namioty chroniące przed słońcem czy deszczem,
jak również sceny i bufety z jedzeniem dla dzieci. S. Claire przygotowała
z grupą dzieci kolędy i krótkie inscenizacje okolicznościowe. Pomagała
jej s. Antoinette w wymyślaniu na szybko strojów oraz nauczycielka
z okolicy, która aktualnie jest bez pracy i ma nadzieję na zatrudnienie
w Centrum. Spotkanie choinkowe było bardzo udane, przyszło na nie więcej
dzieci niż było zapisanych, z rodzicami i znajomymi. Ponieważ Centrum
jest katolickie, więc uroczystości rozpoczęły się modlitwą, prowadzoną
przez ks. Rektora Seminarium i błogosławieństwem dzieci. Następnie
przewodnicząca Fundacji w skrócie opowiedziała historię powstania Centrum
i naszą przyszłą działalność oraz poleciła nas tutejszej ludności,
by nas przyjęli z życzliwością. Potem występowały dzieci przygotowane
przez s. Claire, a artyści zaproszeni na tę okoliczność przedstawiali
skecze i wykonywali różne tańce. Oczywiście było też rozdawanie prezentów
przygotowanych dla dzieci przez specjalne grupy oraz wspólny posiłek
dla wszystkich, tzn. dla przeszło 600 dzieci z rodzicami. Spotkanie
choinkowe było wspaniałą okazją do spotkania się z ludźmi i zapoznania
się z ich potrzebami.
Stwierdziłyśmy, że bardzo pilną sprawą jest otwarcie przedszkola, gdyż
mnóstwo dzieci nigdzie nie uczęszcza ze względu na duże odległości,
czy też z braku środków finansowych. Zapisów jest dużo, ale na razie
może ruszyć grupa 50 osobowa. Opłaty za przedszkole będą bardzo zaniżone,
a dzieci będą miały dobre warunki do nauki i zabawy. Odpowiedzialną
za prowadzenie przedszkola jest s Claire, która ma duże zdolności pedagogiczne.
Zorganizujemy też kurs szycia, który poprowadzi s Antoinette, z zawodu
krawcowa. Jesteśmy właśnie w trakcie zakupu maszyn do szycia i wszystkiego
co potrzeba do tego kursu. Planowany kurs informatyki będzie przebiegał
cyklicznie, a zatrudniony do tego zostanie nauczyciel informatyki.
Czekamy jeszcze na wyposażenie części medycznej, byśmy mogły otworzyć
Ośrodek Zdrowia. Odpowiedzialna z to jest szczególnie s. Rachel. Mnie
przypada w udziale rola "maszynisty" w tej "lokomotywie",
gdyż co jakiś czas będą doczepiane następne działalności jak wagony
do lokomotywy. Trzeba tak kierować, żeby wszystko działało w harmonii,
bez większych wstrząsów czy zgrzytów .
Po ukończeniu rozpoczętych budów, zostanie doczepiony jeszcze kolejny
bardzo ważny "wagon" - przyjęcie samotnych, często nieletnich
matek, nie mających środków do życia. W Centrum będą mieszkały przez
parę miesięcy, otrzymując wszystko co potrzebne do życia i ucząc się
także zawodu. To będzie dla nas wielkie i nowe wyzwanie, ale ufamy
Panu. Przecież Patronem jest św. Józef, więc jesteśmy spokojne i pełne
nadziei. To jest zadziwiające jak Pan wspaniale działa przez nasze
nieudolne wysiłki. Prosimy o modlitwę, aby to "Centrum gościnne
św. Józefa", było dla wszystkich bardzo gościnne, by każdy kto
przyjdzie do nas czuł się kochany przez Boga i był pokrzepiony na ciele
i duchu.
" Zaufajmy Panu" -"Centrum Gościnne św. Józefa" nad Oceanem
Atlantyckim już oficjalnie istnieje i zaczyna tętnić życiem!
s. Damiana
|
MIGAWKI Z ŻYCIA W BRAZZAVILLE |
Każda Siostra naszej wspólnoty, przez dar wizytacji kanonicznej,
ożywiła w sobie "ducha domu św. Józefa" i stara
się z pełnym zaangażowaniem pełnić charyzmat naszego Założyciela
- św. ks. Zygmunta Gorazdowskiego, pragnąc z Jezusem "być
w sprawach Ojca" i blisko człowieka potrzebującego,
chorego, trędowatego. Jest też tutaj duże zapotrzebowanie
na dewocjonalia i szaty liturgiczne. Różne dewocjonalia
otrzymujemy z Polski i Rzymu, za co serdecznie dziękujemy,
a ja razem z postulantką szyję tutaj ornaty, stuły i alby.
Przychodzą do nas różni ludzie, by zaopatrzyć się w jakąś
modlitwę, medalik, czy szaty liturgiczne do parafii. Często
też przychodzą tacy, którzy chcą, by ich wysłuchać, bo
zagubili się na drogach swego życia.
Z racji dnia życia konsekrowanego, w Parafii św. Piotra Klawera (Bacongo)
została odprawiona uroczysta Eucharystia pod przewodnictwem Ks. Apa
Anatole Milandou z udziałem licznych kapłanów, sióstr zakonnych oraz
wiernych świeckich. Aby pokazać rozwój życia zakonnego na kongijskiej
ziemi, symbolicznie umieszczono plakat z narysowanym drzewem, na którym
wspólnoty każdego Zgromadzenia przyklejały liść z wypisaną na nim datą
otwarcia wspólnoty i liczbą sióstr. Na koniec Ksiądz Arcybiskup wyraził
radość i wdzięczność z posługi osób konsekrowanych. Prosił też wiernych,
by szanowali osoby Bogu poświęcone i nie zabraniali swoim dzieciom
wybrać życie zakonne, gdy usłyszą głos powołania w swoim sercu.
Kuria diecezjalna zorganizowała dla kapłanów i sióstr jednodniowy wyjazd
na wyspę MBAMOU na rzece Kongo. W wyprawie tej uczestniczył również
Ksiądz Arcybiskup oraz dwie siostry z naszej wspólnoty, które dzieliły
się z nami wrażeniami. Jest wyspa skrajnie biednych ludzi - katolików,
którzy żyją z rybołówstwa. Domy ich są z liści lub kartonów pod drzewem,
a kaplica - to cztery drewniane słupy przykryte dachem z liści palmowych,
ale bije jakaś od nich radość i wewnętrzne szczęście.
To tylko parę "obrazków" z naszego życia, które staramy się
wypełniać modlitwą i pracą. Dziękując za każde dobro, proszę o duchowe
wsparcie, byśmy były dobrymi "robotnikami w winnicy Pańskiej".
S. Rozanna
|
NOWE WIEŚCI Z GAMBOMA |
W tym roku w naszej wspólnocie w Gamboma jest nas sześć:
4 siostry, postulantka i kandydatka. Główną naszą posługą
jest praca pedagogiczna i katechetyczna w szkole i przedszkolu.
Od tego roku jest u nas dwie grupy przedszkolne, jedna
(w tym roku utworzona) mieści się w przystosowanym do tego
celu magazynie z werandą. Przedszkole jest tutaj bardzo
potrzebne z prostej choćby przyczyny, że dopiero tutaj
dzieci zaczynają mówić po francusku. Gdy nie chodzą do
przedszkola rozpoczynają naukę w szkole w nieznanym dla
siebie języku.
Edukacja w Kongo zmaga się z wieloma problemami, jednym z nich to nieobecność
nauczycieli w szkole, gdyż nie otrzymują wynagrodzenia. Dzieci przychodzą
i sprzątają podwórko, albo mają "wieczną przerwę". Skutek
tego jest taki, że często nawet w starszych klasach szkoły podstawowej
nie umieją jeszcze czytać i pisać. Nasza szkoła ma bardzo dobrą opinię,
bo lekcje odbywają się regularnie, zgodnie z programem i jak to stwierdził
jeden z nowoprzybyłych gimnazjalistów: "tu się trzeba uczyć, bo
nie ma żartów". W każdy poniedziałek jest Msza św. dla wszystkich
uczniów i nauczycieli, na początku nie było to łatwe, ale teraz można
powiedzieć, że prawie wszyscy są obecni i zaangażowani, bo oprawa liturgiczna
też należy do uczniów, a w każdą sobotę wspólnie przygotowujemy liturgię.
Tak więc edukacja idzie tu w parze z ewangelizacją.
Oprócz szkoły i przedszkola mamy też inne zajęcia: zajmujemy się zakrystią
i wystrojem kościoła, a także w każdy czwartek jeździmy do 4 wiosek
na katechezę. We wtorek mamy katechezę w Nkeni (jedna z dzielnic Gamboma),
gdzie jest prawie 80 dzieci i młodzieży. Część z nich w ubiegłym roku
przyjęła chrzest, teraz przygotowujemy je do Pierwszej Komunii św.
Mamy też pod opieką 4 grupy parafialne: Legion Maryi, Eliza, Przyjaciele
św. Józefa i Grupa powołaniowa.
Na początku tego roku szkolnego odwiedził nas ks. Bp. Wiktor Skworc
z współpracownikami misji z Polski. Wraz z nimi byłam w Loulombo na
grobie zamordowanego podczas wojny ks. Jana Czuby. Dzięki temu miałam
okazje choć trochę poznać południowa część Kongo. Bardzo wyraźnie widać
tam jeszcze pozostałości po wojnie: zniszczone budynki, wojsko na drodze,
opustoszałe misje. Na północ od Brazzaville, gdzie znajdują się nasze
misje w Gamboma i Oyo, życie wygląda już inaczej. Ufamy, że kiedyś
i tamte tereny będą mogły żyć inaczej, cieszyć się wolnością i opieką
duszpasterską.
S. Roberta
zdjęcia »»
|
PIELGRZYMKA MISYJNA |
Podczas ferii Świąt Bożego Narodzenia odbyłyśmy pielgrzymkę "Śladami
Pierwszych Misjonarzy" do Abala. Odległość od Gamboma
wynosi ok. 95 km, a droga prowadzi przez lasy. Przewodniczył
tej pielgrzymce ks. Proboszcz Tomasz Kania wraz z trzema
siostrami i kandydatką.
Abala jest to duża miejscowość kiedyś kolonizowana z licznym skupiskiem
ludności. Początki duszpasterstwa w Abala są związane z pracą pierwszych
misjonarzy spirytynów z parafii Gamboma. W archiwum parafialnym znajduje
się zeszyt wizyt duszpasterskich w tej miejscowości, gdzie zanotowane
są chrzty i śluby, które miały miejsce w latach pięćdziesiątych XX
w. Z powodu trudności kulturowych i komunikacyjnych chrześcijaństwo
nie zdołało się zakorzenić. Rozwój duchowy tej wspólnoty w latach 70-tych
należy przypisać licznym wizytom polskich misjonarzy z parafii w Oyo
wraz z naszymi siostrami pionierkami (s. Rozanna). Spędzali wtedy w
Abala kilka dni, lecząc chorych, ucząc tamtejszych ludzi robótek ręcznych,
katechizując i przygotowując do Sakramentów św. Oczywiście zawsze sprawowana
była wtedy Msza Święta i możliwość skorzystania ze spowiedzi św. Służył
na to budynek z kaplicą i pomieszczeniami na zamieszkanie, wybudowany
przez misjonarzy.
Od kilku lat miejscowość Abala została przydzielona do parafii Olombo
gdzie proboszczem jest ksiądz Afrykańczyk, który niestety nie odwiedza
tamtejszej ludności. Wykorzystali tę sytuację zielonoświątkowcy i zajęli
budynek misji katolickiej. Bardzo przeżyłyśmy tę sytuacje, gdy dotarłszy
do Abala zastałyśmy drzwi do kaplicy i mieszkań szczelnie zamknięte
i napis "Kościół zielonoświątkowców". Na nasze spotkanie
przybyli szef dzielnicy i dyrektor szkoły, którzy potwierdzili smutny
stan rzeczywistości i prosili o kontynuowanie Misji Katolickiej. Ks.
Tomasz przyrzekł dołożyć starań o odzyskanie budynku, oczywiście przy
ich udziale.
Niestety takie przypadki są liczne, ludzie z odległych wiosek pozbawieni
są duszpasterskiej opieki Kościoła katolickiego. Sekty korzystają z
takich sytuacji i osiadają się tam. Tak więc zawsze aktualne są słowa
Pana Jezusa: "Żniwo wielkie a robotników mało" - zwłaszcza
tych autentycznych.
s. Aurelia
|
Bóg działa i wspiera naszą
posługę w Gamboma. |
Patrząc z perspektywy kilku miesięcy na czas przeżyty
tutaj widzę jak Pan Bóg działa i pomaga. Zaczynając od
zwykłych małych rzeczy jak chociażby woda. Tutaj można
doświadczyć co znaczy, gdy jej nie ma, ale zawsze gdy nasza
cysterna była już zupełnie pusta spadł deszcz albo zaczęto
pompować w SND (miejski wodociąg) tak, że tylko raz trzeba
było jechać po wodę do rzeki. A teraz dzięki pomocy finansowej
organizacji Raoul Follerau właśnie kończymy prace przy
instalacji studni, w tutejszych warunkach trzeba było wiercić
aż do głębokości 100 m, ale cieszymy się, że mamy wodę,
a razem z nami mieszkańcy Gamboma, którzy codziennie czekają
z pojemnikami, nie mówiąc już o dzieciach, które mają "prysznic" tuż
przy naszym domu.
W ogrodzie zrobiłyśmy Drogę Krzyżową. Dnia 7 czerwca odbyło się jej
poświęcenie, a kilka dni później po raz pierwszy w "naszej Kalwarii" odprawiłyśmy
wspólnotową Drogę Krzyżową. W tym roku, wraz z siostrami juniorystkami,
raz w tygodniu jeździłyśmy do wiosek na katechezę, gdzie w czerwcu
przeżywałyśmy chrzest 37 dzieci i 3 dorosłych. To cieszy tym bardziej
że napotkałyśmy wiele trudności: pierwsza to bardzo niski poziom edukacji;
kolejne przeszkody ze strony rodzin: często w ostatniej chwili rodzice,
albo ktoś z rodziny nie zgadzał się na chrzest dziecka, bo sam jest
w sekcie. Na zakończenie roku i pożegnanie sióstr juniorystek w jednej
z wiosek dostałyśmy kurę, niby nic, ale była to jedyna kura biednej
kobiety - to prawie jak wdowi grosz.
Przed świętem naszego Ojca Założyciela, chcąc przybliżyć parafianom
Jego osobę, zorganizowałyśmy nowennę w kościele. Każdego dnia rozważałyśmy
jeden epizod z Jego życia, a w koronce powierzałyśmy intencje które
ludzie zapisywali na kartkach. W sam dzień Świętego Zygmunta odwiedziłyśmy
chorych, miałyśmy w planie, ze względu na dużą odległość, odwiedzić
2 osoby, ale pomyliłyśmy drogę i trafiłyśmy do domu zupełnie opuszczonego,
chorego staruszka, który leżał na ziemi w takim stanie, że ciężko było
uwierzyć że jeszcze żyje. Dowiedziałyśmy się że jego żona zmarła przed
miesiącem, a do niego od czasu do czasu przychodzi syn i przynosi mu
jedzenie, a poza tym zostaje zupełnie sam. Sytuacja ludzi starszych,
chorych jest tutaj bardzo trudna, zazwyczaj rodzina zostawia ich właśnie
tak, jak tego staruszka i co wtedy, nie ma domów opieki, organizacji,
do których można by zwrócić się o pomoc. Sąsiadom nie przeszkadza,
że ktoś obok nich umiera z głodu.
Kolejnym wydarzeniem, który mocno utkwiło mi w pamięci był wyjazd do
Makotimpoko. To wioska, do której z powodu braku dróg można dotrzeć
tylko pirogą. Kilka tygodni wcześniej była tam s. Christine i s. Aimé.
Wtedy były chrzty i Pierwsza Komunia, a ten wyjazd nie był planowany,
ale zmarł jeden z katechetów, który przed śmiercią prosił o Mszę św.
Wyjechaliśmy więc z Ks. Tomaszem i s. Godelive (postulantka) wcześnie
rano. Najpierw 2 godziny jazdy samochodem po piaszczystej, a raczej
błotnistej drodze do brzegu rzeki Nkeni, gdzie już czekał na nas jeden
z katechetów, a dalej też 2 godziny płynęliśmy pirogą. Miałam przez
ten czas możliwość podziwiać piękno kongijskiej przyrody, zobaczyć
trochę bardziej z bliska warunki życia ludzi, którzy - można powiedzieć
- są zupełnie odcięci od cywilizacji. Czasem kilka małych domków z
gliny, piroga do przemieszczania się, łowienia ryb i nic więcej. Czasem
można było zobaczyć kogoś na palmie zbierającego wino, albo kobiety
nad brzegiem rzeki płuczące maniok. Ale to co najmocniej mnie poruszyło
to zaangażowanie katechetów. Dało się zauważyć, że nasz przyjazd jest
dla nich bardzo ważnym wydarzeniem. Na początku nie wiedziałam dlaczego
z czasem zrozumiałam. Katecheta, który po nas przyjechał całą drogę
śpiewał do megafonu. Gdy już zbliżaliśmy się do brzegu, do jego śpiewu
dołączyła się cała wspólnota chrześcijan oczekująca na nas. Po przywitaniu
poszliśmy do kaplicy, gdzie najpierw odmawialiśmy różaniec, a później
była Msza św. Podczas kazania ksiądz zadawał pytania a dzieci odpowiadały.
Ze zdziwieniem zobaczyłam, że znają na pamięć prawie cały katechizm.
Podczas Mszy św. prawie wszyscy przyjęli Komunię św. Tutaj, gdzie ksiądz
przyjeżdża dwa, może trzy razy w roku, tak bardzo prężnie rozwija się
wspólnota Kościoła. Później dowiedziałam się że jeden z katechetów,
wraz ze swoją żoną, każdego dnia przyjmują w swoim domu dzieci i uczą
je katechizmu. Oboje pochodzą z Rwandy, skąd musieli uciekać podczas
wojny, gdzie stracili swoje dzieci, a teraz wszystkie swoje siły i
czas oddają dla Kościoła. Rozmawiałam z nimi chwilę, chciałam wyrazić
uznanie dla ich zaangażowania w sprawy Kościoła. Wtedy powiedzieli
mi ?robimy co możemy, ale brakuje nam tu księdza i Eucharystii i o
to codziennie prosimy Pana?. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że chrześcijanie
są tutaj mniejszością i często spotykają się z prześladowaniami ze
strony tych, którzy są przywiązani jeszcze bardzo mocno do pogańskich
tradycji i czarów. Nasz przyjazd i Msza św. po śmierci zmarłego Bruno
była znakiem jedności i umocnieniem. Później poszliśmy jeszcze do domu
Bruno, bo choć został już w przeddzień pochowany, rodzina jeszcze była
zebrana na tzw. ?veuille ? (czuwanie). Nie mieliśmy już wiele czasu,
bo tego samego dnia trzeba było wrócić, więc wyruszyliśmy w drogę powrotną
tak jak wcześniej wraz z całą wspólnotą chrześcijan towarzyszącą nam
aż do brzegu rzeki.
Teraz jesteśmy w trakcie rekolekcji, siostry juniorystki kończą czas
formacji w junioracie ścisłym, a nowoprzybyłe 2 kandydatki bacznie
im się przyglądają.
S. M. Roberta
zdjęcia »»
|
POSŁUGA MIŁOSIERDZIA - CHORYCH
ODWIEDZAĆ |
Chciałam się podzielić
tym, co dla mnie jest duchową radością. Odwiedzałam przez
prawie miesiąc pana Józefa chorego na raka, przebywającego
na jednym z oddziałów szpitala Centralnego, ale nie na "moim" oddziale.
Modliłam się wraz z nim i opiekującą się panem Józefem rodziną,
rozmawiałam z nimi i zanosiłam Komunię św. choremu. Z czasem
stan chorego się pogarszał; rak zbierał swoje żniwo. Podczas
jednych moich odwiedzin żona pana Józefa poprosiła mnie,
bym z nim porozmawiała, bo nie chce być on pochowany w wiosce
(w tamtej kulturze jest to bardzo ważne i znaczące). Na moje
pytanie "dlaczego?" pan Józef odpowiedział, że
powodem jest to, iż jego bracia z wioski nie przyszli go
odwiedzić w jego chorobie. Powiedziałam mu, żeby nie robił
kłopotu swojej żonie, która z takim oddaniem nim się opiekowała
i że teraz jest czas, by przebaczył, bo Pan Bóg mu też przebaczy,
jeżeli on z serca przebaczy swoim braciom. Zastanowił się
chwilę i powiedział "przebaczam" i dodał "pochowajcie
mnie w wiosce". Na jego twarz powrócił pokój. Zmarł
w pierwszą środę miesiąca marca po otrzymaniu Sakramentu
Namaszczenia Chorych i Komunii św. Byłam tam dwie godziny
przed jego śmiercią; był bardzo świadomy, spokojny, podziękował
za modlitwę. Pan Józef przypomniał mi tak jeszcze mocniej,
że przebaczenie daje pokój.
Takich pacjentów, do których chodzę na inne oddziały jest więcej: jest
drugi pan Józef chory na raka, pan Łukasz, itd. Dzisiaj rano, pożegnałam
się z panią Teresą, do której nieraz "wpadałam", by jej przypomnieć,
że Pan Bóg jest i że jej nie opuścił. Po południu zmarła.
S. M. Lidia
|
POZDROWIENIA Z GABONU |
Jesteśmy już jakiś
czas na ziemi gabońskiej - wypada więc odezwać się i opowiedzieć
o naszych przeżyciach w nowym kraju afrykańskim.
Nasza wspólnota ma podjąć pracę w Ośrodku dla samotnych matek i dzieci
chorych na AIDS. Ośrodek ten jest jednym z dzieł Fundacji Międzynarodowej
poświęconej pamięci ukochanej córki prezydenta, która zmarła tragicznie
w kwiecie wieku. Główną prezeską tej Fundacji jest najstarsza córka prezydenta
pani Paskalina, która też zajmuje wysokie stanowisko w rządzie. Jest
ona osobą wierzącą i praktykującą, więc zwróciła się do miejscowego biskupa
prosząc, by dyrekcję Ośrodkiem, pracą wychowawczą i opieką duchową zajęło
się jakieś zgromadzenie żeńskie. Z kolei ks. biskup zwrócił się do Nuncjusza
Apostolskiego, który obejmuje swą pracą Kongo i Gabon. Nuncjusz wybrał
nasze Zgromadzenie, gdyż poznał jego charyzmat z okazji Mszy św. dziękczynnej
za kanonizację św. Zygmunta, w Congo Brazzaville. Takim to sposobem znalazłyśmy
się na ziemi gabońskiej.
Końcem września ub. roku przyjechałyśmy pełne zapału i energii do podjęcia
pracy. Jakież było nasze rozczarowanie gdy stwierdziłyśmy, że do podjęcia
pracy w naszym wyobrażeniu jeszcze daleko. Ośrodek - zespół budynków
- owszem stoi, nasz dom też - ale do zamieszkania się jeszcze nie nadają.
Jest to praktycznie nowa powstająca dzielnica, najdalej wysunięta od
centrum miasta, więc ani woda, ani światło nie podciągnięte, a droga
asfaltowa dopiero w budowie. Naszym zadaniem jest nadzorować prace. W
międzyczasie zapoznajemy się z nowym środowiskiem, Zgromadzeniami zakonnymi,
życiem tutejszego Kościoła, a także poznajemy trochę kraj. Mimo że prace
posuwają się w przyspieszonym tempie jeszcze nie mieszkamy "u siebie".
Po oficjalnym otwarciu tego Centrum, planowane są dalsze budowy - mała
kaplica tuż obok naszego domu, na potrzeby Ośrodka, oraz nowy kościół
parafialny pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jest on konieczny
dla tej nowej dzielnicy, gdyż do najbliższej parafii trzeba jechać 5
km. Nie na darmo więc nasza obecność, cierpliwość, praca inna niż w naszych
początkowych zamierzeniach i codzienne modlitwy. To jest nasz wkład w
ewangelizację - maleńki wkład - resztę niech Pan pomnoży i uczyni wielkie
rzeczy.
Wyrażam wdzięczność od siebie i wspólnoty Zarządowi Zgromadzenia, za
posłanie nas na nową misję, oraz gorące podziękowanie wszystkim za modlitwy
i łączność, którą odczuwamy. Wiemy, że nie jesteśmy same - jesteśmy w
Zgromadzeniu i Kościele Chrystusowym.
Zapewniamy o naszej pamięci modlitewnej. Z gorącymi pozdrowieniami z
ziemi gabońskiej
s. M. Damiana
zdjęcia »»
|
Z ŻYCIA ŚCISŁEGO JUNIORATU |
To dla mnie ogromna radość, że mogę podzielić się
z Siostrami w Polsce tym co robię w Gamboma. Ten czas
formacji jest dla mnie okazją do wdzięczności Bogu za
dar powołania i równocześnie możliwością do pogłębienia
mojej relacji osobistej z Jezusem, który mi pokazuje
osobę Świętego Zygmunta jako Dobrego Sługę Boga. To dobrze,
że dużo czasu możemy poświęcić na modlitwę! Każdego dnia
rano, według naszego programu, mamy wykłady z s. Robertą
z naszego zakonnego Ustawodawstwa, albo wykłady z księżmi:
z teologii moralnej, eklezjologii, historii Kościoła,
katechetyki i z Pisma Świętego. Mamy jeszcze wykłady
z psychologii osobowości z s. M. Christine. Podejmujemy
też pracę apostolską w wioskach i w szkole podstawowej
w Gamboma, gdzie raz w tygodniu mamy katechezę. Gorąco
dziękuję całemu Zgromadzeniu, a szczególnie naszej Matce
i Siostrom Radnym za troskę o nasz duchowy rozwój.
Liczymy na Wasze wsparcie modlitewne, aby Pan siejąc dobre ziarno w
nasze serca, mógł uczynić je owocnym terenem, abyśmy otrzymując tak
wiele od Niego, umiały siać dalej to ziarno na Jego chwałę i dla zbawienia
świata.
S. Florianne
|
Dziękuję Bogu za wszystkie wielkie rzeczy i łaski,
którymi mnie obdarza. Dla mnie ten rok w junioracie jest
czasem osobistej refleksji i pogłębienia mojego życia
wewnętrznego. To rok łaski, który mi pomaga odkryć i
scalić moją miłość do Chrystusa, poprzez wszystkie wykłady,
pracę apostolską i zwyczajne posługi we wspólnocie, a
przede wszystkim przez czas spędzony sam na sam z NIM
- Bogiem żywym.
Dziękuję za tę możliwość i proszę o modlitwę, aby Święty Zygmunt i
nasi Święci Patronowie pomogli mi coraz lepiej wypełniać moje powołanie
i abym była coraz bliżej Boga, żyjąc według naszej dewizy: "Serce
przy Bogu, ręce przy pracy". Niech ten czas przyniesie obfite
owoce.
S. Claire
|
Tak oto od września jestem w Gamboma, po trzech latach
przeżytych we wspólnocie w Oyo, gdzie pracowałam w przedszkolu.
Na początku dziękuję za to że mam możliwość kontynuowania mojej formacji
w junioracie ścisłym - jest to dla mnie rok łaski. Jest nas w grupie
4 juniorystki. To dla nas ogromna radość, że możemy ten czas formacji
przeżywać razem, bo ten kto się uczy, poznaje - nie traci czasu. Nasz
Ojciec Założyciel jest dla nas szczególnym wzorem, który uświadamia
nam, że czas poświęcony Bogu na modlitwie jest niewyczerpanym źródłem
miłości. Odkrywamy Pana Boga pośród wszystkich naszych zajęć w domu,
w ogrodzie, w różnorakich wykładach, w pracy apostolskiej i podczas
osobistej modlitwy i refleksji. Maryję Królową Pokoju i Arkę Nowego
Przymierza proszę, aby prowadziła nas po drogach naszego powołania.
S. Aimee
|
Osobiście jestem bardzo zadowolona i wdzięczna za
ten czas, jaki Zgromadzenie nam daje. Dziękuję Panu Bogu,
bo mam dużo czasu aby spotykać się z Nim w milczeniu,
w lekturze duchowej, medytacji, adoracji Najświętszego
Sakramentu, podczas wykładów i pracy apostolskiej. Proszę
św. Zygmunta: "Kochany Ojcze naszej Rodziny zakonnej
pomóż mnie, swojej córce, abym wiernie realizowała dziedzictwo
duchowe, które nam zostawiłeś".
Chciałabym jeszcze podzielić się moimi doświadczeniami z pobytu w Kongo,
bo jestem tu po raz pierwszy (pochodzę z Kamerunu). Na początku dziękuję
wszystkim Siostrom w Kongo za życzliwe i pełne miłości przyjęcie mnie
tutaj. Dziękuję Zgromadzeniu za to nowe doświadczenie. Powoli zaczynam
rozumieć, że w różnorodności ten sam duch nas łączy, duch św. Zygmunta,
naszego Założyciela. Mamy ten sam cel: żyć według charyzmatu naszego
Ojca "czyniąc wszystko co możliwe, aby każdy człowiek czuł w głębi
swojego serca, że jest kochany przez Boga".
W Kongo życie jest bardzo drogie, choć wcześniej słyszałam, że jest
wręcz przeciwnie. Jest to kraj brudny i w wielu miejscach, a szczególnie
w stolicy widać jeszcze skutki wojny. W wielu miejscowościach nie ma
wody, ludzie cierpią, można ich często spotkać spieszących po wodę
z 25 litrowymi kanistrami na plecach. Jest tu dużo terenów zupełnie
niezamieszkałych przez ludzi, można jechać drogą kilkadziesiąt kilometrów
i mijać tylko stepy. W Gamboma życie jest jeszcze droższe, bo wszystko
sprowadzane jest z Brazzaville. Ludzie wydają się czasem mało zaradni.
Pytam często sama siebie jak świadczyć o Chrystusie wśród tych ludzi,
jak realizować charyzmat pozostawiony nam przez Ojca Założyciela? Cieszę
się bardzo z tych doświadczeń i z możliwości odkrycia innego świata,
są one dla mnie nowym wyzwaniem.
S.Faustine
|
POSŁUGA TRĘDOWATYM
|
Jestem wdzięczna
za możliwość uczestniczenia w Kongresie Roaul Follereau
we Francji, z okazji 30 rocznicy śmierci tego Apostoła
Trędowatych. Byłam zaproszona jako jedyna reprezentantka
Conga, by przedstawić moją pracę wśród trędowatych. Moje
wystąpienie ilustrowane było zdjęciami rzuconymi na ekran.
Charakteryzując naszą pracę wśród trędowatych, powiedziałam
między innymi: W leprozorium w Brazzaville, mamy obecnie
24 chorych. To oni są w centrum mojego zainteresowania,
wypełniają mój czas, który im poświęcam. Zajmuję się także
chorymi, którzy przychodzą z zewnątrz na opatrunki lub
po to, aby otrzymać coś do jedzenia. Przychodząc do mnie,
szukają też pocieszenia, zrozumienia i umocnienia; szukają
kogoś, kto ma uszy otwarte na ich biedę fizyczną i duchową.
Oto kilka przykładów:
Pani Rolande przyszła do naszego Centrum niedożywiona, z rozległymi,
ropiejącymi i cuchnącymi ranami na kończynach dolnych i górnych. Nie
potrafiła utrzymać w swoich kikutach kawałka manioku, trzeba było ją
karmić. Ponadto była w stanie błogosławionym. Na początku nie wierzyłam,
że można ją uratować, gdyż miała anemię bardzo zaawansowaną, a ciało
pokryte ropiejącymi ranami. Kobieta ta była już u fetyszerów, czarowników
i różnych uzdrowicieli. Rodzina, choć bardzo biedna, wydała dużo pieniędzy
i darów w naturze na zapłacenie tego leczenia, które nie przynosiło żadnych
pozytywnych skutków. Nasz szpital był dla niej "ostatnią deską ratunku".
Co robić? Modliłam się ze wszystkich sił, a wspólnie z personelem medycznym
szukaliśmy skutecznych środków pomocy (transfuzja krwi, itp.), żeby jej
pomóc. Zrobiliśmy jej potrzebne badania; w leczenie wycieńczonej chorobą
pani Roland było zaangażowanych wiele osób. Po kilku miesiącach pani
Roland szczęśliwie urodziła chłopczyka, który ma na imię Junior. Rany
na ciele powoli się goją, ale rana serca spowodowana przede wszystkim
tym, że mąż ją opuścił, wciąż jeszcze krwawi. Mamy nadzieję, że i ta
rana poprzez modlitwę, słuchanie jej zwierzeń, dobre słowo, cierpliwość
i działanie łaski Bożej też się powoli zabliźni.
Następny przypadek to pan Paweł, który do naszego centrum przyjechał
z Nkacji z nogą "zjedzoną" przez trąd. Inni chorzy nie mogli
znieść nieprzyjemnego zapachu, trzeba go więc było odseparować od innych.
Pomimo codziennej zmiany opatrunków, robaki żywiły się jego ranami,.
Największym trudem, wymagającym wiele cierpliwości i argumentów, było
przekonanie młodego mężczyznę do wyrażenia zgody na amputację nogi. W
tutejszej kulturze amputowanie nogi czy ręki wiąże się z działaniem złych
duchów. Modliłam się bardzo za niego i po kilku miesiącach zgodził się
na amputację, której dokonał pan doktor Massamba. Dziś pan Paweł chodzi
o kulach i już zaadoptował się do życia w nowych warunkach. Wynajmuje
mały domek blisko naszego Centrum, robi akwaria, flakony na kwiaty i
małe stoliki, zarabiając w ten sposób na swoje życie i utrzymanie rodziny.
Przykład pana Pawła jest nam bardzo pomocny w leczeniu chorych. Dzięki
niemu przekonałam panią Moundele, która też musiała mieć amputowaną nogę.
Paweł uczył panią Moundele stawiać pierwsze kroki po operacji, nie obeszło
się bez upadków, ale teraz pani Moundele już dość odważnie chodzi o kulach,
które zrobione zostały w naszym Centrum. W naszej pracy ważna jest ufność
i wiara w to, że nasze wielorakie wysiłki podejmowane wobec ludzi chorych
na trąd, przyniosą rezultaty - pozwolą im po ludzku żyć, albo godziwie
umierać.
Otrzymany od Was motor dla naszego Centrum, to duża pomoc w naszej pracy.
Bowiem dużo chorych po wyjściu ze szpitala nie daje znaku życia, a w
wyniku lekkomyślności i biedy zaniedbuje branie leków. Wysyłam więc motorem
mojego asystenta, aby odszukał chorych w dzielnicach miasta, zaniósł
im leki i zachęcił do odnowienia leczenie, a w ten sposób przywrócił
chęć do życia i odnowił w nich nadzieję na lepsze jutro.
Zdajemy sobie sprawę, że bez Waszej pomocy nasze posługiwanie nie byłoby
tak skuteczne, a czasami wręcz niemożliwe. Dzieląc się z Wami naszymi
radościami i problemami, pragnę przede wszystkim złożyć Wam gorące podziękowanie
w imieniu chorych, opuszczonych i najbardziej ubogich na tej ziemi ludzi
trędowatych oraz całego personelu. To wszelkie dobro, którego doświadczają
chorzy w Leprozorium dokonuje się dzięki Waszej pomocy, Waszego ogromnego
daru serca. "Jesteśmy Waszymi rękami", bez Waszej pomocy i
otwartych serc na potrzeby ludzi cierpiących, nie bylibyśmy w stanie
zrobić tak wiele.
Dnia 27 października 2007 r. w naszej Parafii pw. Św. Franciszka z Asyżu
w Brazzaville zorganizowana była wystawa z okazji 30-lecia śmierci Roaul
Follereau i została odprawiona uroczysta Msza św., na którą zaproszeni
byli oczywiście "moi" trędowaci. Modliliśmy się też za tych,
którzy odeszli do Pana, pokonani przez tą chorobę, bo właśnie dzień wcześniej
zmarł w szpitalu jeden z pacjentów, 45-letni Atipo, który nie wyraził
zgody na amputację. Poprosiłam do niego księdza, który udzielił mu Sakramentów
i pojednany z Panem odszedł do Niego po wieczną nagrodę.
S. Noemi
|
POSŁUGA MISYJNA SIÓSTR W
KAMERUNIE |
Pragnę podzielić
się moim doświadczeniem pracy wśród chorych w szpitalu
w Yaoundé. Na początku chciałam serdecznie i gorąco podziękować,
że mogę być wśród chorych, służyć im oraz z nimi i za nich
się modlić. Opuszczonych, pozostawionych samym sobie na
oddziale ostrego dyżuru, gdzie pracuje, nie brakuje. Niekiedy
są to chorzy pozostawieni przez własną rodzinę, która często
w swojej bezradności z powodu braku pieniędzy (wydanych
wcześniej na rożnych czarowników) "podrzuca" chorego
człowieka do szpitala. Są też chorzy przywożeni przez policję
lub straż pożarną. Znajdowani są oni przy drogach, śmietnikach.
Są to najczęściej chorzy bardzo wycieńczeni. Pamiętam jak
przywieźli jednego człowieka bardzo wyniszczonego. Był
przytomny, ale nie miał sił, by coś powiedzieć, patrzył
jedynie swoimi wielkimi oczami. Kiedy go umyłam, przebrałam
z łachman w czyste ubranie, podłączyłam kroplówkę, zobaczyłam,
że umiera. Pozostało mi jedynie towarzyszyć mu modlitwą
w "przejściu na drugi brzeg". Pomyślałam wtedy,
że przywieźli go w ostatniej chwili, by mógł umrzeć w warunkach
godnych człowieka. Przypomina mi się też Michel - młody
chłopak, którego przywieziono z targu. Był nieprzytomny.
Co jakiś czas występowały u niego napady epilepsji. Po
zastosowaniu leczenia stan chłopca zaczął ulegać stopniowej
poprawie. Gdy całkowicie odzyskał przytomność, powiedział
skąd pochodzi. Mówił, że był z tatą na targu i dalej nie
pamięta co się z nim stało. Zawieźliśmy Michela do domu,
przywitała go ze łzami w oczach jego babcia (mama go zostawiła
myśląc, że nie żyje).
Takich przykładów można by mnożyć. Niekiedy jest się bardzo bezradnym,
wydaje się, że tak niewiele można pomóc, ale gdy tylko przypomni sobie
człowiek, że mimo tego "niewiele" niejedno życie zostało uratowane,
albo, że ktoś w ostatnich chwilach swego życia doznał nieco ludzkiego
ciepła i mógł w pokoju odejść z tego świata, to wracają nowe siły, by
kontynuować charyzmat jaki nam nasz Ojciec Założyciel pozostawił.
Zapewne dzięki Waszym modlitwom trwamy "na posterunku" misyjnej
służby. Z wdzięcznością za wszystko i pamięcią w modlitwie.
S. M. Lidia
|
Wdzięczna jestem za Waszą pomoc i modlitwę, drodzy
Przyjaciele misji, która mnie ciągle pobudza do mężniejszego
podejmowania każdego dnia misji niesienia pomocy bliźnim.
Wasze misjonowanie ma wielką cenę bowiem: "Bóg miłosierny nieustannie
się pochyla nad ludzką niemocą i ma szczególne upodobanie w tych, którzy
czynią miłosierdzie" (z modlitewnika Zgromadzenia).
Przynaglona tym wezwaniem śpieszę, by nieść ulgę w cierpieniu i pomoc
naszym braciom na afrykańskiej ziemi, realizując charyzmat naszego
Ojca Założyciela - św. Zygmunta Gorazdowskiego, lwowskiego opiekuna
ubogich i bezdomnych.
Pracując w szpitalu w stolicy Kamerunu - Yaoundé, kontynuuję Jego dzieło
pochylając się nad każdym potrzebującym opieki i miłości. Struktury
społeczne tego kraju nie zabezpieczają chorym świadczeń lekarskich.
Każdy sam zobowiązany jest opłacić swój pobyt w szpitalu, konsultacje,
badania, leczenie, operacje i nawet wyżywienie. Bardzo trudne jest
położenie ciężko i przewlekle chorych. Ich skromne zasoby finansowe
szybko się kończą. W tej niełatwej sytuacji spieszę im z pomocą zakupując
lekarstwa, środki opatrunkowe, jak również żywność, aby dobrze odżywieni
mogli nabierać sił i powracać do zdrowia. Tragiczne jest położenie
chorych z oparzeniami, których rany goją się miesiącami. Przyczyny
ich nieszczęścia są różne: niedopilnowanie małych dzieci bawiących
się na podwórkach, gdzie odbywa się przygotowanie posiłków na ognisku,
czy na kuchenkach naftowych, nieostrożny handel paliwem (benzyną, ropą,
naftą), wypadki przy pracy i wypadki samochodowe, a niejednokrotnie
sąsiedzkie porachunki. Ich szanse na przeżycie zależą od natychmiastowej
pomocy, specjalistycznego leczenia i wysokobiałkowego żywienia, które
zapobiega infekcjom. Często chorzy za późno trafiają do szpitala. W
tych przypadkach pomagam im przygotowywać się przez Sakramenty na spotkanie
z Panem, a także pocieszyć i wesprzeć duchowo ich rodziny.
Wspólne wysiłki i troska o życie najmłodszych, niewinnych ofiar nieuwagi
czy też przemocy bardzo nas jednoczą i pomagają nieustannie liczyć
na Bożą Opatrzność i Waszą pomoc duchową i materialną. Takim przypadkiem
wspólnych zmagań i zwycięstwa jest widoczny na zdjęciu 15-letni Mathieu,
o którego przeżycie walczyłam kilka miesięcy. Jego rany ciała są już
zagojone, lecz serce jest na zawsze zranione, gdyż w pożarze z powodu
zemsty zginęła jego matka.
Nie mogłabym tego czynić sama, bez Waszego wsparcia duchowego, które
jest źródłem moich sił, bez Waszej pomocy materialnej, przeznaczonej
na zakup leków, opatrunków i żywności. Wasze codzienne wyrzeczenia,
dary i ofiarowany czas mają wielką wagę w oczach Pana bowiem dokonujecie
wielkich dzieł miłosierdzia dla duszy i ciała dla najbardziej ubogich.
Wdzięczna s. M. Rachel
|
Oto kilka nowości z "naszego podwórka" w
Omvan. Otóż w czerwcu rozpoczęłyśmy akcję malowania.
Pieniądze, które otrzymałyśmy dały możliwość zakupu farby,
przyrządów do malowania i materiałów pomocniczych. Do
dzieła ruszyłam z ekipą sióstr nowicjuszek i s. Wandą
i praca poszła sprawnie. Zaczęłyśmy od odnowienia pomieszczeń
nowicjackich, tak, że cały dom został odnowiony, z wyjątkiem
pralni. Wyładniało naszym siostrom nowicjuszkom w pokojach
i innych pomieszczeniach. Przy tym nauczyły się nowego
fachu i to im się przyda w życiu. Na początku pracowały
nieśmiało, ale z dobrą wolą, więc wszystko się udało.
Potem zeszłyśmy do kaplicy Sióstr, nie można było pominąć
też werandy przed kaplicą i werandy w domu na dole, tam,
gdzie jest refektarz. Po zakończeniu malowania w budynkach
zakonnych poszłyśmy do przedszkola. I tutaj była frajda.
Nawet ludzie z wioski przychodzili patrzeć jak siostry
dbają o budynki przeznaczone dla ich dzieci. To była
dobra okazja, by zaangażować ich do sprzątania terenu,
by poczuli się współodpowiedzialni za miejsce, gdzie
ich dzieci spędzają większą część dnia. Takie akcje na
wiosce mają też charakter edukacyjny dla ludzi, bo mogą
się oni przy tym nauczyć dbać trochę o otoczenie swojego
domu.
Dziękuję więc serdecznie za pomoc finansową, bo jest ona wielowymiarowa.
Posłużyła mi także na "szkolny start". Tak więc z otrzymanych
pieniążków mogłam zakupić fartuszki szkolne, zeszyty, kredę do tablicy,
środki sanitarne, a także zatrzymałam trochę na "benie" tzn.
paczki dla maluchów, bo nieraz idą pieszo 5 czy 6 kilometrów do przedszkola,
a nie mają nic do jedzenia czy picia. Nieraz przychodzą także chore,
trzeba więc o nie zadbać.
Rok szkolny tutaj w Kamerunie rozpoczyna się na początku września.
Tego roku do przedszkola zgłosiło się 34 dzieci. Są one w wieku od
3 do 5 lat. Tego roku wyjątkowo dużo jest maluchów, gdyż w ubiegłym
roku szkolnym 20 dzieci skończyło przedszkole i poszło do szkoły. Okolica,
w której żyjemy nie jest zbytnio otwarta na tak wczesną edukację dzieci.
Zresztą większość dzieci mieszka z dziadkami, gdyż rodzice udali się
do miasta w poszukiwaniu pracy, czy też dla kontynuacji własnej edukacji.
Tak więc dziadkowie wolą wziąć dzieciaki w pole, a nie trudzić się,
by je przyprowadzać kilka kilometrów każdego ranka i jeszcze myśleć
o zapłacie. Nie jest łatwo przekonać ich do wartości edukacji w tak
wczesnym wieku. Tak więc zorganizowaliśmy Komitet Rodzicielski, by
zajmował się uświadamianiem rodziców i rodziny, że pobyt w przedszkolu
ma ważną rolę w lepszym stracie w szkole. Patrzę z wdzięcznością wobec
Boga i ludzi, gdy widzę te dzieciaki, które tego roku poszły do szkoły.
Niektóre przyszły w "pieluchach", a teraz (mając 5 lub 6
lat) umieją sformułować zdanie po francusku, coś napisać, a nawet przeczytać
i przetłumaczyć dziadkom ogłoszenia kościelne. To jest radość, bo przyszłość
tych dzieci będzie inna. Teraz zaczynamy na nowo z maluszkami. Uczą
się one recytacji, biorą kredę do ręki, uczą się ją trzymać i pisać
pierwsze litery. W przedszkolu pracuję z panią nauczycielką Pulcherie,
a także siostry nowicjuszki przychodzą do pomocy.
Pragnę przez te kilka słów pokazać jak bardzo potrzebna jest Wasza
troska o nas i nasze dzieło. Pragnę też wyrazić wdzięczność wobec wszystkich,
którzy nam pomagają i w duchu służby drugiemu człowiekowi potrafią
zrezygnować z czegoś dla siebie, by bliźni mógł rosnąć. Niech wstawiennictwo
naszego Św. Założyciela wyprasza potrzebne łaski i będzie umocnieniem
w codziennej wędrówce życia. Pamiętamy o Was z naszymi maluszkami i
codziennie modlimy się za Was. Cóż Pan Jezus może odmówić dzieciom?
W tej łączności i ufności w JEZUSIE pozostaję i powierzam się też modlitwom.
Wdzięczna S.M. Rozariana
zdjęcia »»
|
MINĄŁ JUŻ ROK OD MOJEGO POBYTU
W KONGO, BARDZO BOGATY ROK! |
Po pierwszych
afrykańskich doświadczeniach zostałam skierowana do pracy
w Oyo. Ale zanim to nastąpiło, dane mi było świętować wraz
ze wspólnotą Sióstr w Brazzaville i wiernymi jubileusz 70-lecia
naszej parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. Z tej okazji,
przeprowadzono prace remontowe kościoła, które dały piękne
efekty. Postarano się także nie tylko o upiększenie budynków,
ale również o pogłębienie życia duchowego. Bezpośrednim przygotowaniem
była nowenna, zaś jej szczytowym punktem - pielgrzymka licznie
zgromadzonych parafian na Górę Księdza Kardynała Emila Biayendy.
Jest to góra tuż za granicami stolicy, na której w 1977 roku
poniósł męczeńską śmierć wspomniany Kardynał Biayenda - wybitna
postać Kościoła. Wspinając się na szczyt odprawialiśmy Drogę
Krzyżową. W drodze powrotnej, już w katedrze, modliliśmy
się przy grobie tego Męczennika.
Następnego dnia odbył się koncert trzech chórów naszej parafii oraz chórów
i zespołów zaproszonych z innych parafii Brazzaville.
Dnia 22 lipca kościół oraz przyległy teren wypełnił się po brzegi. Na
uroczystą Mszę św. jubileuszową koncelebrowaną przez ks. abpa Milandu
i licznych księży przybyła także żona Prezydenta kraju - Antoinette Sassou.
Wspólnie dziękowaliśmy za liczne łaski otrzymane w ciągu minionych lat...
Prawie dwa tygodnie po jubileuszu przybyłam do Oyo. Cóż to za kontrast
do Brazzaville: spokój i cisza, piękna natura i język lingala. Tu ludzie
posługują się głownie tym językiem. Większość starszych ludzi nie mówi
po francusku, również z małymi dziećmi łatwiej porozumieć się w lingala.
Eucharystia sprawowana jest również w lingala... Nie rozstaję się więc
z modlitewnikiem, gdzie są także części stałe Mszy św. i pieśni w tym
języku. No i zaczęłam się go trochę uczyć...
Ludzie w Oyo bardzo serdecznie mnie przyjęli. Już na pierwszej Mszy św.
niedzielnej wspólnie wyraziliśmy radość spotkania poprzez śpiew i taniec.
Tylko że ja nie byłam na to przygotowana: wywołano mnie na środek kościoła,
a ja nie wiedziałam, o co chodzi, ponieważ zrozumiałam tylko moje imię.
Zobaczyłam księdza, który wyszedł przed ołtarz, więc myślałam, że otrzymam
błogosławieństwo. A tu chór zaczął śpiewać, ksiądz, ministranci wokół
i wierni - zaczęli tańczyć. Więc i ja, ogromnie zaskoczona, dołączyłam
do wspólnej radości.
Życzliwości ludzi doświadczam każdego dnia: a to ktoś na przywitanie
przyniesie kawałek ryby, kto inny trochę jarzyn lub owoców. Dobrze współpracuje
się także z tymi, którzy pomagają w drobnych pracach remontowych. Trzeba
było bowiem np. dostosować werandę przedszkola na potrzeby biura, gdyż
poprzednie pomieszczenie biura służy teraz uczniom nie tylko ze szkoły
podstawowej, ale także gimnazjum, które w tym roku otworzyliśmy. To dla
nas nie tylko wyzwanie, ale i radość, że dzieci, począwszy od przedszkola,
będą mogły kontynuować edukacje w naszej szkole aż do gimnazjum. Stanowi
to większą szansę, że zaszczepione wartości zaowocują w ich życiu.
Polecam się modlitwom i o niej zapewniam.
Szczęść Boże s. M. Elza
zdjęcia »»
|
MISYJNE DOŚWIADCZENIA S.
ROBERTY |
Od lipca jestem w Gamboma. Mój pobyt tutaj
rozpoczęłam od rekolekcji z dziewczętami, było ich 13 (5
z Oyo, 3 z Gamboma i 5 z Brazzaville). Spotkania z dziewczętami
są tutaj bardzo ciekawe, kiedyś przyszedł do mnie tato
z dwiema córkami, jedna 8 lat, a druga 12 i mówi, że starsza
córka chce zostać siostrą i będzie się do tego nadawać,
bo jest spokojna, niewiele się odzywa, lubi się modlić
itd. (przy takich okazjach można się dowiedzieć jakie są
według ludzi kryteria dobrej siostry). Po rozmowie z nimi
okazało się, że nie są ochrzczeni i ustaliliśmy, że tato
najpierw zapisze córki (i siebie też) na katechezę.
Na początku września w Gamboma była instalacja nowej wspólnoty Foyer
de charite (wspólnoty założone przez Martę Robin). Najpierw była procesja
z krzyżem od kościoła na miejsce, gdzie ma być wybudowany dom dla wspólnoty.
Trudno opisać tę procesję, bo bardzo odbiega to od naszych polskich wyobrażeń.
Była Droga Krzyżowa i Różaniec, ale wszystko ze śpiewem, rożnymi okrzykami
i oczywiście tańcem - tańczyli wszyscy i wszystko - krzyż też. Gdy już
doszliśmy na miejsce było uroczyste przekazanie zakupionego terenu tzn.
zgodnie z tutejszymi tradycjami, jedna osoba z rodziny, do której wcześniej
należał ten plac, pokropiła go winem z palmy tzw. molenge, w tym czasie
prosząc przodków, żeby nowym mieszkańcom nie czynili nic złego. Zapytałam
jednego z kleryków co to oznacza? On mi wytłumaczył, że ponieważ teren
ten wcześniej należał do poganina, a teraz to miejsce będzie należało
do chrześcijan, więc te wszystkie zwyczaje (szczególnie pokropienie molenge)
są po to, aby powiedzieć: zgadzamy się na waszą modlitwę, propagowanie
wiary chrześcijańskiej, założenie nowej wspólnoty, oddawanie czci Bogu
i to wszystko co będziecie tu robić. Nie będziemy wam czynić nic złego:
ani my, ani nasze dzieci, ani nasi przodkowie. To co jest też ważne tutaj,
gdzie nie spisuje się wielu ustaleń, to obecność całej rodziny, szczególnie
dzieci, które kiedyś mogą zaświadczyć o tym co widziały. Później była
modlitwa, poświecenie miejsca (już wodą święconą) i wmurowanie krzyża.
Następnego dnia, wszyscy uczestniczyliśmy w Eucharystii, podczas której
była prezentacja nowej wspólnoty, odczytanie historii i zadań. A później
był wspólny obiad na plebanii. Podczas Mszy św. rozpętała się burza,
a przy tutejszych ulewnych deszczach jest to duże utrudnienie w organizowaniu
czegokolwiek. Na szczęście po Mszy św. przestało padać, zostały tylko
ślady (woda po kolana i połamane gałęzie).
Łączę się z Wami w modlitwie
S. M. Roberta |
Mam wakacje i trochę więcej czasu, nadrabiam więc wszystkie
zaległości, także te w pisaniu. Zacznę najpierw od pogrzebu.
Zmarła jedna z nauczycielek ze szkoły Sióstr Franciszkanek,
a że znałam ją dobrze więc wzięłam udział w jej pogrzebie.
Po Mszy św. wyniesiono trumnę, na zewnątrz było już bardzo
dużo ludzi, którzy zaczęli śpiewać i tańczyć. Ci, którzy
nieśli trumnę tańczyli razem z tą trumną. Tańcem Kongijczycy
wyrażają wszystko: ból i radość, smutek i szczęście...
to jest bardzo ważna część ich życia. Kiedy się żyje z
nimi dłużej, zaczyna się rozumieć pewne zwyczaje i mentalność.
Tak, że nawet tańcząca trumna to wyraz bólu, ale też pewnej
rekompensaty dla osoby zmarłej i nadziei, że właśnie tańcząc,
aniołowie, a raczej przodkowie, wyjdą na jej spotkanie
(tak mi to wytłumaczono).
Ponieważ narodziny i śmierć są częścią naszego życia, więc teraz będzie
o narodzinach. Jedna z nauczycielek naszego przedszkola - Mylléne -
urodziła chłopca, gdy po raz pierwszy po wyjściu ze szpitala przyszła
z nim do przedszkola dzieci nazwały go Dawid, bo bardzo lubią śpiewać
piosenkę o Dawidzie, który walczy z Goliatem. Mylléne zaakceptowała
to imię i został Dawid.
Później rozpoczęłam przygotowanie do Chrztu św. dzieci z naszego przedszkola.
Po raz pierwszy organizowaliśmy chrzest wspólnie. Rodzice, którzy zdecydowali
się na chrzest mieli to zdeklarować u mnie. Miałam dzięki temu więcej
okazji do rozmowy z nimi i lepszego poznania ich życia prywatnego,
o którym, przy okazji przypadkowych spotkań, nie zawsze się mówi. Czasem
ktoś przychodził zapisać dziecko i okazywało się, że sam nie jest ochrzczony
i nie ma pojęcia o wierze katolickiej. Tak np. przyszedł kiedyś jeden
tato (oficer wojskowy) i w trakcie rozmowy okazało się, że jako dziecko
był ochrzczony w kościele Kimbangistow (sekta bardzo popularna w Kongo),
jego żona też, ale oboje modlą się w Kościele Katolickim. Nie bardzo
wiedziałam jak w takiej sytuacji postąpić wiec wysłałam go do proboszcza.
Minęło trochę czasu, przyszedł znowu i powiedział: "Siostro, nie
byłem u proboszcza, bo zdecydowaliśmy odłożyć ten chrzest na przyszły
rok. Najpierw my oboje chcemy uporządkować nasze życie, a później ochrzcimy
nasze dziecko".
Inne spotkanie: pytam mamę czy jest ochrzczona, a ona mówi, że nie,
ale dzięki naszej szkole przygotowuje się do chrztu. Okazało się, że
jej syn - Ferreol codziennie po powrocie z przedszkola opowiadał jej
to, co usłyszał na katechezie, uczył ją dziecinnych modlitw i przypominał,
że trzeba być dobrym, kochać Pana Boga i bliźniego. Na początku nie
reagowała na to, ale z czasem (chłopiec jest u nas juz trzeci rok)
zaczęło to działać i tak zaczęła chodzić do kościoła i modlić się,
ale na tym jeszcze nie koniec. W tym roku Ferreol po powrocie z przedszkola
oświadczył mamie, że on chce być ochrzczony, bo nawet Pan Jezus się
ochrzcił i nie wystarczy się modlić i chodzić do kościoła, trzeba przyjąć
Chrzest, bo to jest przymierze z Bogiem i wtedy już należymy do Niego
na zawsze. Te słowa jej 5 - letniego syna poruszyły ją do głębi, dlatego
nie tylko zadeklarowała do chrztu swoje dzieci (Ferreol i jego 6-miesieczną
siostrę), ale sama zapisała się na katechezę dla dorosłych, by przyjąć
chrzest. Tak to często dzieci są świadkami i nauczycielami dla swoich
rodziców. A dla mnie to wielka radość, że ziarno, które siejemy tutaj
wydaje owoc.
S. M. Roberta
|
W czasie Wielkiego Postu, oprócz przygotowania do Chrztu
św., w każdy piątek z całym przedszkolem (100 dzieci) odprawialiśmy
Drogę Krzyżową, a także dzieci i rodzice mieli możliwość
składania darów dla biednych. Jest to już tradycja naszego
przedszkola że otwieramy tzw. ?Kosz Wielkopostny?, by dać
możliwość dzielenia się z innymi. Wszyscy bardzo chętnie
włączają się w takie akcje. Dla mnie zaskoczeniem było
to, że pierwszymi dzielącymi się z innymi były dzieci najbiedniejsze,
które w naszym przedszkolu są za darmo. Przyniosły to,
co miały: trochę ryżu, mydło, którego używają ludzie biedni
do prania i do mycia się. Mogę powiedzie że każda z rodzin,
coś włożyła do kosza, a niezawodne w przypominaniu i mobilizowaniu
rodziców okazały się dzieci. Kiedyś, jedna z mam pyta mnie
czy codziennie trzeba wkładać coś do kosza, bo jej dziecko
zawsze powtarza, że "trzeba się dzielić, bo my zawsze
mamy co jeść, a są tacy, co umierają z głodu". Inne
dziecko przyniosło wszystkie swoje zabawki dla dzieci,
które ich nie mają. Chyba jednak najbardziej byłam zaskoczona,
gdy kiedyś jeden z rodziców powiedział mi: "Siostro
ja już nie wiem, co mam o tym myśleć, ale wczoraj moja
córka znów przypomniała, że trzeba się dzielić, a gdy jej
powiedziałem, że przecież już raz daliśmy, ona odpowiedziała:
Jezus powiedział, że kto ma dwie suknie niech jedną da
temu, kto nie ma, a ja mam ich pięć". Dzieci bardzo
na serio biorą Ewangelię, a dla nas dorosłych są wyzwaniem.
Chyba dlatego Pan Jezus powiedział, że mamy przyjmować
Królestwo Boże jak dziecko.
Ważnym jak zawsze wydarzeniem było świętowanie dnia św. Józefa - Patrona
naszego przedszkola. Najpierw zebraliśmy się wszyscy w ogrodzie przed
figurką na wspólnej modlitwie, później było przypomnienie krótkiej
historii z życia św. Jozefa, którą każde dziecko miało opowiedzieć
rodzicom po powrocie z przedszkola. "Starszaki" dostały książeczkę
do przeczytania w domu, a pozostałe grupy obrazki św. Jozefa. Nie mogło
oczywiście braknąć cukierków i innych słodkości, ale największą atrakcją
okazała się chusta do zabawy z "klanzy", którą z tej okazji
po raz pierwszy pokazałyśmy maluchom. Co one przy tym wyprawiały tego
opisać nie sposób. Później słyszałam jak usiłowały wytłumaczyć rodzicom,
czym się bawiły: "taki ogromny, kolorowy balon, który zajmował
całe podwórko, a myśmy go trzymali żeby nie odleciał".
Ale wrócę jeszcze do chrztu. Data została ustalona na sobotę 31 marca
podczas Mszy św. na zakończenie drugiego trymestru, dlatego uczestniczyli
w tej uroczystości wszyscy rodzice i dzieci. Dzieci do chrztu było
17, a pozostałe tworzyły scholę. Najpierw wszyscy zebraliśmy się przy
drzwiach kościoła, tzn. dzieci do chrztu z ich rodzicami i chrzestnymi
na zewnątrz, a cala reszta w środku. Proboszcz zrobił pierwszy znak
krzyża na czołach dzieci, a po nim zrobili go rodzice i chrzestni,
a reszta dzieci ustawiona w szpaler śpiewała piosenkę: "Witamy
was w Kościele, bądźcie pozdrowieni i u nas czujcie się jak u siebie" (tak
mniej więcej można to przetłumaczyć). Po czym cała procesja, pomiędzy
szpalerem śpiewających i tańczących dzieci, ruszyła do ołtarza i rozpoczęła
się Msza św. Miło było patrzeć na ogromne zaangażowanie dzieci i dużą
jak na ich wiek świadomość (tym zawsze mnie zadziwiają) z jaka przyjmowały
chrzest. Na zakończenie wszyscy dostali dyplomy ze swoim zdjęciem i
wypisanymi zobowiązaniami wypływającymi z sakramentu chrztu św., przygotowane
na tę okazję przez s. Elzę oraz figurkę Anioła Stróża.
s. M. Roberta
|
KOLEJNA MISJONARKA W KONGO |
Do Brazzaville
dojechałam cała i bez przygód. Na lotnisku już doświadczyłam
czułej opieki Pana Boga i ludzi - a to jakiś pan zniósł mi
walizkę po schodkach z samolotu, a to jakaś pracownica lotniska
zaraz podeszła mówiąc, że siostry czekają. Wyjechał ksiądz
z Oyo i trzy nasze siostry. W domu w Brazza też czekały następne...
To było miłe przywitanie... Jutro jadę do Gamboma, gdzie
wreszcie się zainstaluję. Przywitał mnie deszcz i burza i
dzięki temu 30 stopni ciepła nie doskwiera, tylko duchota...
Pomału do wszystkiego się przyzwyczaję, tak ufam... Dziękuję
za wszelkie wsparcie duchowe. Panu oddaję pozostając w nieustannej
duchowej więzi.
s. Dolores
|
NOWICJACKA INICJACJA |
W tym szczególnym Roku Dziękczynienia Bogu za dar
kanonizacji naszego Ojca Założyciela, w roku, w którym
róża wdzięczności rozkwita w naszych sercach, stajemy
przed Panem, by 4 października 2006 r. rozpocząć nowicjat
kanoniczny w naszej Rodzinie Zakonnej. Jest nas osiem
jak osiem błogosławieństw, które Bóg ofiarował Zgromadzeniu.
Czas formacji, który jest przed nami, pragniemy przeżyć
jako czas łaski, który przemieni nasze życie i nasze
osoby według modelu Osoby Jezusa Chrystusa, uczyni z
nas dar dla Boga, dla Kościoła i Zgromadzenia. Pragniemy
poznać głębię charyzmatu i żyć nim, wzorując się na naszych
świętych Patronach.
Wyrażamy szczerą wdzięczność naszej Matce Leticji za przewodniczenie
tej ceremonii. Jej słowa zostały w naszych sercach i będziemy zgłębiać
tajemnicę powołania do życia zakonnego jako "ten sekret MIŁOŚCI
pomiędzy Tym, Kto daje i tym, kto otrzymuje - jako tren sekret MIŁOŚCI
między Panem i każdą z nas.
s.M.Bernadette,
s.M.Scholastique,
s.M.Anuarite,
s.M.Monique,
s.M.Eveline,
s.M.Nocole,
s.M.Josiane,
s.M.Lucie.
|
WIADOMOŚCI Z KAMERUNU |
Jubileusz 10-lecia placówki w Omvan.
Dnia 26 lipca 2006 r. minęło 10 lat od założenia pierwszej placówki
w Kamerunie. W pierwszej ekipie Sióstr wyjeżdżających do Omvan była
śp. s. Felicja, s. Rosine, s. Cecile i ja. Było bardzo biednie, ale
bardzo radośnie. Jedność pozwalała przeżyć wszystko, co trudne i
co nas przerastało.
Dzisiaj placówka nabrała innych kolorów. W międzyczasie przyjechał
tu Nowicjat z Konga, którego Mistrzynią jest obecnie s. Wanda, powstało
przedszkole katolickie i świetlica dla dzieci oraz przychodnia zdrowia
z porodówką. Pierwsza urodzona w tej przychodni dziewczynka ma już
8 lat.
W szpitalu w Nyombé, gdzie obecnie pracuję, nie brakuje wciąż "niespodzianek".
Oto poparzona dziewczyna chora na padaczkę, która chcąc podgrzać jedzenie
dostała ataku i wpadła do rozpalonego paleniska. A ten smutny chłopczyk
oparzył się w domu przy zabawie kablami elektrycznymi. Odpadły mu zwęglone
palce u jednej nóżki. Poza tym w szpitalu wciąż przypadki zakaźnej
choroby - cholery - i problemy chorych na AIDS. Nasz szpital włączył
się bardzo aktywnie w akcję pomocy tym ludziom.
Z modlitwą i pozdrowieniami od Sióstr z Kamerunu
s. Maksymiliana
|
Z życia parafii
w Nyombe
Od dwóch lat jestem we wspólnocie w Nyombé. Pragnę z radością podzielić
się kilkoma wiadomościami z mojej pracy apostolskiej. Pracuję w parafii
św. Jana Ewangelisty. Parafia podzielona jest na 8 wspólnot, w których
wierni, oprócz niedzieli, spotykają się raz w tygodniu na modlitwie oraz
dla omówienia i zaradzenia istniejącym problemom życia codziennego w
duchu chrześcijańskim.
Kiedy przybyłam do parafii nie istniały wspólnoty dzieci i młodzieży.
Udało mi się założyć osiem grup młodzieżowych. Wszystko to dokonało się
dzięki Matce Bożej Fatimskiej, której figurkę przysłała mi pewna pani
z Francji. Figurka pielgrzymowała od wspólnoty do wspólnoty i tak dokonał
się cud przemiany serc. Matka Boża w fatimskim wizerunku pielgrzymuje
od wspólnoty do wspólnoty w czasie Adwentu, Wielkiego Postu i przygotowania
do Sakramentów. W czasie Wielkiego Postu, podczas pielgrzymki pokutnej,
wędruje przez kilka kilometrów do miejsca spowiedzi i Mszy św.
W czasie wakacji zorganizowałyśmy rekolekcje dla dziewcząt interesujących
się życiem zakonnym. Dziewczęta były urzeczone charyzmatem, który zostawił
nam św. nasz Ojciec Zygmunt. Uczestniczyłam też w rekolekcjach wakacyjnych
dla młodzieży na poziomie diecezjalnym. Oczywiście, dzieliłam się charyzmatem
naszego Założyciela. Młodzi na koniec tego wakacyjnego spotkania przygotowali
kilka scen z życia Ojca Założyciela. Kilku chłopców z tej grupy przyszło
potem do mnie z pytaniem co robić, by wstąpić do Zgromadzenia św. Zygmunta
Gorazdowskiego. Byli rozczarowani, gdy powiedziałam im, że do tej pory
przyjmowane są tylko dziewczęta. Nie ma "gałęzi męskiej".
Oprócz pracy z młodzieżą, którą bardzo kocham, katechizuję dzieci i odwiedzam
chorych w domach prywatnych. Dużo jest ludzi opuszczonych i cierpiących,
zostawionych samym sobie w swoich domach.
S.M. Faustine
|
ZAPAł MISYJNY Z ZGROMADZENIU
WCIĄŻ TRWA |
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Pozdrawiam bardzo ciepło z gorącego Konga ! We wspólnocie w Brazzaville
jestem przeszło trzy miesiące, a czuję się tak, jakbym tu była
juz trzy lata. Tyle wrażeń ! Tyle doświadczeń !
Dziękuję Dobremu Bogu, że pozwolił mi przyjechać na Czarny Ląd, aby
tutaj doświadczać Jego obecności, mocy i dobroci, by tutaj świadczyć
o Jego miłości...
Każdego dnia napotykam wiele osób, zwłaszcza tych, którzy przychodzą
do naszego sklepiku (pracuje jako sprzedawca). Bardzo często kupowanie
artykułów religijnych, jak np. różańców czy medalików, jest dla ludzi
okazją do rozmów, pytań na temat modlitwy, obecności Boga w świecie,
trudności rodzinnych, etc. A dla mnie - jest to okazja do apostolstwa
i... zawierzenia Bogu, aby dać się prowadzić Duchowi Świętemu, który
przychodzi z pomocą naszej słabości, i który mimo moich ograniczeń
językowych chce ludziom objawiać swoją moc.
Najbardziej uderza mnie problem fetyszów, czarów. I tak jak w Polsce
bardzo mało mówi się o szatanie, tak tutaj bardzo często podkreśla
się jego działanie. Stąd też wielkie nabożeństwo do św. Michała Archanioła,
który wspomaga w walce z mocami ciemności.
Zaskakująca jest także ilość sprzedawanych Biblii - wierzący Kongijczyk
ma jej nawet kilka egzemplarzy i praktycznie się z nią nie rozstaje,
zabierając ją ze sobą także w podróż. Gdy tak pomyślę o Polakach -
ilu sięga codziennie po Biblie? Ogólnie mówiąc: wielka jest znajomość
Pisma Świętego i częste odwoływanie się w rozmowie do niego. Inny jest
także rodzaj pobożności, żarliwość w adoracji Najświętszego Sakramentu,
oczywiście piękne i często żywiołowe śpiewy (z klaskaniem, przy akompaniamencie
bębenków, grzechotek, organków).
Raduje wielka życzliwość... Doświadczam jej na każdym kroku, także
w zakrystii (jestem za nią odpowiedzialna). Czuję, że przez wiele lat
pobytu sióstr w parafii
św. Franciszka z Asyżu, zostało uczynione dużo dobrego. Cieszę się,
że tu mogę stawiać moje pierwsze misyjne kroki...
Korzystając z wolnego czasu, w niedzielne popołudnia, często z s. Robertą
wybieramy się na przechadzkę, by zwiedzać stolicę, by podziwiać piękne
widoki i by lepiej poznawać realia życia mieszkańców. Jaka bieda! Jak
nędzne domki (dla mnie wcześniej w ogóle nie do pomyślenia)! W porze
deszczowej mieszkania są zalane przez ulewne deszcze: z nieba płyną
rzeki, a nie krople wody. Ile śmieci! Kontrasty... Jak dużo jest jeszcze
do zrobienia! I problem moralności, sekt, kradzieży... Doświadczam,
jak potrzebna jest obecność sióstr, świadectwo naszego życia.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać...Tyle rzeczy jest dla mnie nowych.
Każdy dzień niesie tyle niespodzianek, w każdym mogę odnaleźć ślady
Bożej obecności i dobroci.
s. Elza
Brazzaville, 28.11.2006 r.
|
MSZA ŚW. DZIĘKCZYNNA W
NYOMBE (KAMERUN) ZA DAR KANONIZACJI ŚW. KS. ZYGMUNTA GORAZDOWSKIEGO
- ZAŁOŻYCIELA ZGROMADZENIA SIÓSTR ŚW. JÓZEFA
|
Na dwa dni przed
uroczystością dziękczynną za kanonizację naszego Ojca Założyciela
- św. Ks. Zygmunta Gorazdowskiego, "ustało życie" w
naszych wspólnotach, gdyż skoncentrowane byłyśmy na jednym
- by jak w najpiękniejszej oprawie oddać cześć Panu za ten
wielki dar. Grupy parafialne włączyły się czynnie w przygotowanie
święta. Nasze wysiłki duchowe i fizyczne przyniosły rezultaty.
Świątynia była wypełniona wiernymi, a wystrój kościoła, liturgia
pięknie przygotowana: śpiewy, tańce, różnorodne dary ofiarne,
ilości ludzi przystępujących do Komunii św. radowały oczy
i serca. Msza św trwała od godz. 9.00 do 12.00, ale minęła
jak chwila. Tylko w Afryce ludzi potrafią się tak radować,
wyrażając to śpiewem, tańcem, każdym gestem i wyrazem twarzy.
Jakby na zawołanie Ojca Zygmunta grupa niewidomych, kulawych
i chromych ustawiła się najbliżej ołtarza i słuchała kim
był ten, którego nazywano "Księdzem dziadów". Po
wyrazie ich twarzy można było poznać, iż mają uprzywilejowane
miejsce w sercu św. Zygmunta i jego duchowych córek. Po Mszy
św odbył się posiłek, podczas którego ksiądz biskup i ksiądz
proboszcz długo i ciepło przemawiali, dziękując naszemu Zgromadzeniu
za pracę sióstr w diecezji i parafii. Wieczorem w "gronie
rodzinnym" jeszcze długo świętowałyśmy to niezwykłe
wydarzenie. Radości ze wspólnego spotkania nie było końca.
Nie były ważne niedogodności mieszkaniowe, nie było ważne
zmęczenie i nie było ważne to, że czekała nas długa droga
powrotna, najważniejsze dla nas było to, że byłyśmy razem
wielbiąc Pana za tego, który wskazał nam drogę do Niego -
naszego św. Księdza Zygmunta. Dopiero koło północy zakończyłyśmy
modlitwą nasze świętowanie, prosząc Księdza Zygmunta, byśmy
każdego dnia umiały żyć jego charyzmatem.
|
WIADOMOŚCI Z PRZEDSZKOLA
W BRAZZAVILLE |
W sobotę była Msza św. na zakończenie drugiego trymestru.
Większość dzieci i rodziców było obecnych. Najstarsza grupa
tańczyła na ofiarowanie "Mabondza" - taniec wraz
z darami ofiarnymi, które przynieśli rodzice. Podczas homilii
ksiądz stawiał pytania, a dzieci bardzo ładnie odpowiadały,
widać że bardzo ważna jest katecheza od najmłodszych lat.
Razem z nami były dzieci ze szkoły podstawowej, która jest
na terenie naszej parafii, tam nie ma katechezy i dzieci,
choć o wiele starsze, nie potrafiły odpowiedzieć na pytania,
z którymi nasze maluchy radziły sobie bardzo dobrze. W
tych odpowiedziach widać było, że dużo dała im też Droga
Krzyżowa, którą odprawialiśmy raz w tygodniu przez cały
Wielki Post - w każdym tygodniu po 4 stacje, żeby nie było
za trudno. Oprócz tego "starszaki" robiły "swoją "Drogę
Krzyżową" na papierze - rysowały drogę i przyklejały
kolejne stacje, zawsze przy tym musiały je nazwać. Trwało
to przez cały Wielki Post, gdy przykleiły ostatnią stację,
zrobiłyśmy powtórkę i - co było dla mnie dużym zaskoczeniem
- większość dzieci potrafiła, patrząc na obrazki, nazwać
po kolei wszystkie stacje, dla pięciolatka to bardzo dużo.
Pewno z czasem zapomną, ale może coś jednak z tego zostanie.
A jeszcze wracając do Mszy św.: odmawiając "Ojcze
nasz" starsze dzieci przyśpieszały, a przedszkolaki
mówiły w swoim tempie niczym się nie przejmując, wszyscy
juz skończyli, a one były w połowie, a że jest ich ponad
100 więc było dobrze słychać. Po "Ojcze nasz" zmówiły
jeszcze "Zdrowaś Maryjo" i "Chwała Ojcu" i w
ogóle nie zauważyły, że coś pozmieniały. Ja czekałam kiedy
zaczną śpiewać "Ave Maryja", bo zazwyczaj, jak
się modlą, to śpiewają jeszcze to, ale widać stwierdziły,
że muszą dać dojść do głosu księdzu, który cierpliwie czekał,
nie przerywając im.
S. Roberta
|
SEMINARZYŚCI KONGIJSCY POZNAJĄ
POSTAĆ ŚW. KS. ZYGMUNTA |
Jedną z wielu trosk naszego życia misyjnego w Kongo jest
ta, aby nasz Założyciel - św. O. Zygmunt był znany i kochany.
z mego osobistego doświadczenia widzę jak sylwetka duchowa
naszego Ojca podoba się i przyciąga, zwłaszcza tutejszych
Kapłanów. Tak też Ojciec duchowny Seminarium - O. Francois,
który sam najpierw zachwycił się postacią O. Zygmunta -
kapłana - proboszcza, prosił, aby przedstawić klerykom
postać św. Zygmunta. Spotkanie zostało wyznaczone na 24.02.2006
r. w ramach formacji duchowej dla wszystkich seminarzystów.
Podczas tego spotkania ukazałam klerykom sylwetkę duchową Ojca Zygmunta,
a S. M. Christine przedstawiła Zgromadzenie Sióstr św. Józefa, jako
jego najpiękniejsze dzieło. Nasze spotkanie ze 180 klerykami Wyższego
Seminarium Duchownego przebiegło we wspaniałej atmosferze pokoju i
radości. z zainteresowaniem słuchali wykładu; miałyśmy odczucie i echo,
że coś zapaliłyśmy w wielu sercach. Bardzo ciekawe były pytania i reakcje
seminarzystów. Wychodząc z sali, usłyszałam jak ktoś zawołał: "od
dziś biorę sobie imię ZYGMUNT", a to znaczy wiele dla Afrykańczyka.
Dać komuś imię lub wziąć czyjeś imię, to znaczy - krotko mówiąc - żyć
i być jak ta osoba. Na końcu, gdy zabierałyśmy obraz O. Założyciela
do domu, prosili, aby go zostawić, mówiąc: "Niech on zostanie z
nami, aby nam przypominał, że świętość i dzisiaj jest możliwa".
Obiecałam, że dostaną obraz św. Zygmunta i jemu powierzyłam resztę
pracy w sercach seminarzystów.
S. M. Liliosa
|
DZIĘKCZYNIENIE ZA KANONIZACJĘ
KS. Z. GORAZDOWSKIEGO
ORAZ ZA 30-LECIE PRACY MISYJNEJ SIÓSTR JÓZEFITEK NA AFRYKAŃSKIEJ ZIEMI
|
Dziękuję Panu za przykład życia jaki zostawił nam
św. Ojciec Zygmunt, przez swoje całkowite oddanie w służbie
Kościołowi i bliźniemu - to mnie mobilizuje do wzrostu
w tej miłości.
Msza św. która odbyła się w Kościele w Kongo to wielka łaska, dzięki
niej lud kongijski miał możliwość poznać życie ukryte św. Ojca Zygmunta.
Nuncjusz Apostolski podczas homilii podkreślił, że: "charyzmat
Sióstr św. Jozefa zostawiony przez Ojca Założyciela jest aktualny,
co widać po dużej liczbie obecnych tutaj młodych sióstr. Każdy chrześcijanin
ma być chlebem połamanym dla innych".
Niech nasz Ojciec Założyciel pomaga nam realizować charyzmat, aby każdy
człowiek czuł się kochany przez Boga.
s. Marie Claire - juniorystka
|
Dla nas to
ogromna radość mieć Świętego Założyciela, który oręduje
za nami każdego dnia. To co mnie bardzo mocno dotknęło
to zachęta Księdza Nuncjusza: "Kochajcie tak jak Święty
Zygmunt, bez granic i nie zaniedbujcie żadnej okazji, aby
czynić dobro, tam gdzie możecie. Nie tylko Siostry św.
Józefa, ale my wszyscy tu zebrani: księża, zakonnicy, zakonnice
i świeccy."
Po Mszy św. był obiad, podczas którego my - s. Postulantki razem z naszą
Siostrą Mistrzynią - s. Esther, tańczyłyśmy wnosząc tort upieczony przez
s. Rozannę.
s. Sidonie - postulantka
|
Cieszę się
że mogę podzielić się z Wami radością przezywania tutaj
w Kongo Mszy św. dziękczynnej za Kanonizacje naszego Ojca
Założyciela, która odbyła się 19 .11. 2005 w Brazzaville w
parafii św. Franciszka z Asyżu. Wszystkie Siostry Józefitki
z Kongo były na niej obecne. Wielką radością była dla nas
obecność wśród nas naszej Matki Generalnej. Podczas Mszy
św. śpiewałyśmy i tańczyłyśmy. Czytania były takie same,
jaki w dniu Kanonizacji. Matka w uroczystej procesji razem
z s. Rozanną i s. Noemi wniosła relikwie św. Zygmunta.
Po Mszy św. wszyscy mieliśmy możliwość je ucałować. Później
był wspólny obiad, który trwał aż do godziny 17.00.
S. Pedie - postulantka
|
UDZIAŁ W UROCZYSTOŚCIACH
KANONIZACYJNYCH W RZYMIE |
Kanonizację Ks. Zygmunta Gorazdowskiego przeżyłam w głębokim
pokoju i radości. Ten dar, którego Bóg mi udzielił daje
mi odwagę, abym z większą gorliwością apostolską pełniła
posługę, mając zawsze w sercu wielką miłość do Boga i jeszcze
więcej miłosierdzia w realizacji dzieł miłości miłosiernej
wobec Ubogich Chrystusowych.
Kanonizacja zmobilizowała mnie jeszcze bardziej do starania się o to,
by każdy człowiek, którego spotkam mógł poznać św. Zygmunta. Jest ona
dla mnie ogniem, który rozgrzewa moje serce. Dar kanonizacji jest dla
mnie również zaproszeniem, abym zmieniła spojrzenie na wydarzenia życia,
szczególnie trudne. Jest dla mnie wezwaniem, abym bardziej kochała
Boga w braciach. Wzywa mnie ona do świętości i zachęca, by nie pragnąć
nic więcej niż wartości wiecznych.
Na koniec jest to dla mnie nowe rozpoczęcie wiernego wypełniania charyzmatu,
wypłynięcia na głębię, by zbawić chociaż jednego, jak sam powiedział
św. Zygmunt.
Bogu niech będzie cześć i uwielbienie, szczególnie w tym roku kanonizacji.
S. M. Esther
|
|
|
|
|