- Początki misji
- Dramat wojny
- Nasza codzienność
 
 
 
 
 
 
 
 
Świadectwa - Dramat wojny

Z OGARNIĘTEGO WOJNĄ KONGA
 Wojna domowa w Kongo wybuchła w czerwcu 1997 r. i trwała do października 1997 r. oraz od grudnia 1998 do lutego 1999 r.
  Całe Zgromadzenie towarzyszyło siostrom swą modlitwą w tych dramatycznych chwilach. Przełożona Generalna informowała siostry w komunikatach: Ziemię kongijską niepokoi wojenna zawierucha i niepewność jutra. Nie zapominajmy więc w naszym trwaniu przed Bogiem o tamtejszej ludności i naszych siostrach niezmiennie trwających na swych posterunkach. Błagajmy Boże miłosierdzie o rychłą przemianę tej niezwykle trudnej sytuacji.
Siostry tak piszą o tym dramatycznym czasie.

Dnia 2 czerwca Ks. Józef wyjechał z Oyo do Gamboma, a z nim wróciła do domu nowicjackiego s. Lea - nowicjuszka (Afrykanka). Pozostałam na misji z s. Lydie - juniorystką (Afrykanką). Tego dnia było niespokojnie i okoliczności w Oyo wskazywały na to, że rozpocznie się wojna. Ludzie zaopatrywali się w żywność; my także zrobiłyśmy zakupy.. Zdając sobie sprawę z niepewnej sytuacji, która może doprowadzić do wojny, zaproponowałam s. Lidie, aby opuściła Oyo. Ona jednak stanowczo sprzeciwiła się, podając powód, że nie zostawi mnie samej, niezależnie od tego jak się wszystko potoczy. W następnych dniach Siostra ta podjęła ścisły post. Przez trzy dni nie jadła i nie piła; nie wychodziła też z domu.

s. Rozariana 

W stolicy Brazzaville pozostała większość naszych sióstr, które nie opuściły miasta, ani domu. Rozpoczęła się wojna pomiędzy północą a południem Konga, w nocy z 5 na 6 czerwca ustawiono czołgi przed domem sióstr. Pociski przelatywały nad budynkiem. Huk dział słychać było dzień i noc. Nikt nie mógł wyjść z domu... Na ulicach leżeli zabici żołnierze z obu stron walki, których nikt nie grzebał, bo poza wojskowymi nie było nikogo w mieście. Włóczyła się tylko wielka liczba psów, pozostawionych przez tych, którzy opuścili miasto i państwo.

s. Joanna 

Do Oyo w dzień i w nocy napływali ludzie, uciekinierzy ze stolicy dla ratowania życia... Apteka misyjna była czynna niemal całą dobę. Służyłam ludziom z narażeniem życia. Niebezpieczeństwo śmierci towarzyszyło nam stale... Po miesiącu powrócił Ks. Józef. Nie mogłyśmy uwierzyć, że on żyje. Ludzie na widok księdza klękali i całowali ręce z wdzięczności, że wrócił. Byli szczęśliwi i czuło się jak bardzo potrzeby jest tu kapłan.

s. Rozariana 

Gdy wojna wybuchła było nas tylko trzy we wspólnocie, bez siostry mistrzyni. Napięcie rosło, uzbrojeni żołnierze byli zwiastunami początku strasznej wojny. Gamboma trzęsła się od huku broni, każdy szukał bezpiecznego miejsca... Wszyscy znaleźliśmy się w kaplicy, żeby przygotować się na śmierć. Ks. Józef odprawił Mszę św. i przyjęliśmy Komunię św. w gotowości na wszystko, co najgorsze.

S. Lea - nowicjuszka 

Przypominając sobie pierwsze dni wojny odżywa we mnie ból i smutek tych strasznych wydarzeń... Stanęłam wobec zagrażającej życiu sytuacji... strzały, bombardowania... spanikowałam, nie wiedziałam, gdzie uciekać, co mówić, co robić... Każdego dnia ta sama muzyka granatów... I wtedy właśnie przed Chrystusem Ukrzyżowanym znalazłam siłę, wewnętrzny spokój, zgodę na wszystko, co zaistnieje...

S. Ester - nowicjuszka 

Wreszcie Kongo, które wprawiło mnie w szok już na lotnisku. Znalazłam się między dziesiątkami uzbrojonych żołnierzy... Mały bus, który zabrał mnie od samolotu, wiózł mnie przez niekończącą się ilość barier... W końcu znalazłam się przed domem sióstr, gdzie wszystkie drzwi były hermetycznie pozamykane, co miało świadczyć o nieobecności sióstr. Moi towarzysze chcieli mnie wieźć już w inne miejsce, ale moje wytrwałe pokonywanie bram nagrodzone zostało radosnym spotkaniem z siostrami w rzece łez.

S. Leticja 

Przyjazd s. Leticji rozradował nasze serca, która przywiozła nowości z Polski i Zgromadzenia... Nie wiem, jak Zgromadzeniu dziękować za ten nieustanny dar modlitw i ofiar, jakie Bogu składacie w naszych intencjach. Brak słów do wypowiedzenia, jak Bóg nas strzeże. To co daje nam siły, by tu trwać to prośby ludzi i ich wdzięczność za naszą postawę wiary. Nawet żołnierze mówią: "Wiem, ze tu są siostry i się modlą".... Zaufałyśmy Bogu do końca i staramy się czytać Jego znaki. Wierzę, że gdyby trzeba było opuścić dom to On nam da znak i to zrobimy.

s. Liliosa 

Radością nie do opisania był przyjazd Siostry Mistrzyni Leticji. Mimo strzałów, barykad i wielu innych przeszkód Siostra przybyła używając rożnych środków, na pewnych odcinkach na piechotę....
Dom nasz przez wszystkie te miesiące był otoczony przez żołnierzy. To oni często zapowiadali swoje "wizyty u nas". Bałyśmy się, ciemne noce, strzały, dolatujące krzyki. Jedynym naszym protektorem był św. Józef. Codziennie wieczorem przed jego figurą zapalałyśmy świeczkę, wyrażając mu naszą miłość, przywiązanie, prosząc, by nas strzegł.

S. Ester - nowicjuszka 

Zaufałam całkowicie Opatrzności Bożej i widzę, że obecność nasza tutaj jest potrzebna. Idąc każdego dnia na Bocango, spotykam wojskowych, którzy nie proszą mnie o pieniądze, ale o modlitwę w ich intencjach i ich rodzin oraz o pokój. Owszem, o leki też proszą... Czasami jest mi ciężko, bo muszę myśleć o lekach i jedzeniu dla moich chorych, ale Pan czuwa nad nami i kiedy Mu polecam te codzienne problemy, daje siły do pokonania trudności i zsyła pomoc... Dziękuję Panu, że mamy codziennie Mszę św. i tak posilone duchowo rozpoczynamy nasz dzień... On jest z nami i wysłuchuje naszych błagań. Dowód choćby jeden - każdego dnia przynosimy do kaplicy kule z naszego podwórka, które na nie padają. Jest ich już około 50 i żadna nas nie dotknęła. Kłaniamy się im czasem dość nisko, a św. Józef je zbiera.

s. Noemi 

Te ostatnie dni walki były bardzo ciężkie. Mimo silnego bombardowania nasz dom ocalał. Spadały wciąż pociski różnej broni.. Bezgranicznie ufałyśmy Bogu... Około 30 uzbrojonych ludzi wpadło do domu, co spotkali na drodze do jedzenia, znikało jak błyskawica. Zażądali od nas kluczy i samochodów. W tym zamieszaniu, krzyku, nikt nie widział kluczy, a leżały w refektarzu. Wobec tego poleciały serie kul do drzwi od garaży. Zamki rozpryskiwały się, ale drzwi nie dały się otworzyć. Do tej pory nikt z nas nie pojął jak to się stało, że zostawili te drzwi i poszli. Dla nas jest to cud. Św. Józef nie pozwolił, by samochody przeszły w ich ręce.

s. Liliosa 

Wreszcie od Przełożonej Generalnej napłynęła do Zgromadzenia pocieszająca wiadomość: Bóg uchronił nasze siostry od śmierci i wielorakiego zła, za co musimy Mu serdecznie dziękować... Zniszczenia po walkach są ogromne. Prośmy dla nich o dalsze siły do rozpoczęcia wielorakiej odbudowy w tym udręczonym kraju.
 
 
Strona główna | Historia | Kongo | Kamerun | RDC | Wydarzenia | Świadectwa | Galeria zdjęć
© Zgromadzenie Sióstr Św. Józefa - DELEGATURA AFRYKAŃSKA