\
- Początki misji
- Dramat wojny
- Nasza codzienność
 
 
 
 
 
 
 
 
Świadectwa - Nasza codzienność

" ZAUFAJMY PANU" - CENTRUM ŚW. JÓZEFA W GABONIE

Minął już dla nas trudny czas oczekiwania, naznaczony modlitwą i wymagający dużo cierpliwości. To nam uświadamia wciąż na nowo, że każda nowa misja wymaga właśnie takiego wkładu od nas.
Obecnie jest nas cztery siostry we wspólnocie i mieszkamy nareszcie "u siebie", tzn. w "Centrum gościnnym św. Józefa", bo tak został nazwany kompleks budynków, w których będą prowadzone: przedszkole, kurs szycia, kurs informatyki, ośrodek zdrowia, oraz działalność duszpasterska. Duża kaplica, w której będzie sprawowana codzienna Msza św., na co czekają również chrześcijanie z okolicy, już naprawdę jest na ukończeniu.
Jako inauguracja naszej działalności w dzielnicy, odbyło się zorganizowane przez nas "spotkanie choinkowe", a finansowane przez Fundację Amissa Bongo Ondimba, do której to Centrum należy. W ciągu 2 tygodni, bo tyle miałyśmy czasu, zostało zapisanych 550 dzieci do udziału w tej uroczystości. Na pięknie udekorowanym podwórzu miedzy budynkami, zostały ustawione duże namioty chroniące przed słońcem czy deszczem, jak również sceny i bufety z jedzeniem dla dzieci. S. Claire przygotowała z grupą dzieci kolędy i krótkie inscenizacje okolicznościowe. Pomagała jej s. Antoinette w wymyślaniu na szybko strojów oraz nauczycielka z okolicy, która aktualnie jest bez pracy i ma nadzieję na zatrudnienie w Centrum. Spotkanie choinkowe było bardzo udane, przyszło na nie więcej dzieci niż było zapisanych, z rodzicami i znajomymi. Ponieważ Centrum jest katolickie, więc uroczystości rozpoczęły się modlitwą, prowadzoną przez ks. Rektora Seminarium i błogosławieństwem dzieci. Następnie przewodnicząca Fundacji w skrócie opowiedziała historię powstania Centrum i naszą przyszłą działalność oraz poleciła nas tutejszej ludności, by nas przyjęli z życzliwością. Potem występowały dzieci przygotowane przez s. Claire, a artyści zaproszeni na tę okoliczność przedstawiali skecze i wykonywali różne tańce. Oczywiście było też rozdawanie prezentów przygotowanych dla dzieci przez specjalne grupy oraz wspólny posiłek dla wszystkich, tzn. dla przeszło 600 dzieci z rodzicami. Spotkanie choinkowe było wspaniałą okazją do spotkania się z ludźmi i zapoznania się z ich potrzebami.
Stwierdziłyśmy, że bardzo pilną sprawą jest otwarcie przedszkola, gdyż mnóstwo dzieci nigdzie nie uczęszcza ze względu na duże odległości, czy też z braku środków finansowych. Zapisów jest dużo, ale na razie może ruszyć grupa 50 osobowa. Opłaty za przedszkole będą bardzo zaniżone, a dzieci będą miały dobre warunki do nauki i zabawy. Odpowiedzialną za prowadzenie przedszkola jest s Claire, która ma duże zdolności pedagogiczne. Zorganizujemy też kurs szycia, który poprowadzi s Antoinette, z zawodu krawcowa. Jesteśmy właśnie w trakcie zakupu maszyn do szycia i wszystkiego co potrzeba do tego kursu. Planowany kurs informatyki będzie przebiegał cyklicznie, a zatrudniony do tego zostanie nauczyciel informatyki. Czekamy jeszcze na wyposażenie części medycznej, byśmy mogły otworzyć Ośrodek Zdrowia. Odpowiedzialna z to jest szczególnie s. Rachel. Mnie przypada w udziale rola "maszynisty" w tej "lokomotywie", gdyż co jakiś czas będą doczepiane następne działalności jak wagony do lokomotywy. Trzeba tak kierować, żeby wszystko działało w harmonii, bez większych wstrząsów czy zgrzytów .
Po ukończeniu rozpoczętych budów, zostanie doczepiony jeszcze kolejny bardzo ważny "wagon" - przyjęcie samotnych, często nieletnich matek, nie mających środków do życia. W Centrum będą mieszkały przez parę miesięcy, otrzymując wszystko co potrzebne do życia i ucząc się także zawodu. To będzie dla nas wielkie i nowe wyzwanie, ale ufamy Panu. Przecież Patronem jest św. Józef, więc jesteśmy spokojne i pełne nadziei. To jest zadziwiające jak Pan wspaniale działa przez nasze nieudolne wysiłki. Prosimy o modlitwę, aby to "Centrum gościnne św. Józefa", było dla wszystkich bardzo gościnne, by każdy kto przyjdzie do nas czuł się kochany przez Boga i był pokrzepiony na ciele i duchu.
" Zaufajmy Panu" -"Centrum Gościnne św. Józefa" nad Oceanem Atlantyckim już oficjalnie istnieje i zaczyna tętnić życiem!

s. Damiana

MIGAWKI Z ŻYCIA W BRAZZAVILLE

Każda Siostra naszej wspólnoty, przez dar wizytacji kanonicznej, ożywiła w sobie "ducha domu św. Józefa" i stara się z pełnym zaangażowaniem pełnić charyzmat naszego Założyciela - św. ks. Zygmunta Gorazdowskiego, pragnąc z Jezusem "być w sprawach Ojca" i blisko człowieka potrzebującego, chorego, trędowatego. Jest też tutaj duże zapotrzebowanie na dewocjonalia i szaty liturgiczne. Różne dewocjonalia otrzymujemy z Polski i Rzymu, za co serdecznie dziękujemy, a ja razem z postulantką szyję tutaj ornaty, stuły i alby. Przychodzą do nas różni ludzie, by zaopatrzyć się w jakąś modlitwę, medalik, czy szaty liturgiczne do parafii. Często też przychodzą tacy, którzy chcą, by ich wysłuchać, bo zagubili się na drogach swego życia.
Z racji dnia życia konsekrowanego, w Parafii św. Piotra Klawera (Bacongo) została odprawiona uroczysta Eucharystia pod przewodnictwem Ks. Apa Anatole Milandou z udziałem licznych kapłanów, sióstr zakonnych oraz wiernych świeckich. Aby pokazać rozwój życia zakonnego na kongijskiej ziemi, symbolicznie umieszczono plakat z narysowanym drzewem, na którym wspólnoty każdego Zgromadzenia przyklejały liść z wypisaną na nim datą otwarcia wspólnoty i liczbą sióstr. Na koniec Ksiądz Arcybiskup wyraził radość i wdzięczność z posługi osób konsekrowanych. Prosił też wiernych, by szanowali osoby Bogu poświęcone i nie zabraniali swoim dzieciom wybrać życie zakonne, gdy usłyszą głos powołania w swoim sercu.
Kuria diecezjalna zorganizowała dla kapłanów i sióstr jednodniowy wyjazd na wyspę MBAMOU na rzece Kongo. W wyprawie tej uczestniczył również Ksiądz Arcybiskup oraz dwie siostry z naszej wspólnoty, które dzieliły się z nami wrażeniami. Jest wyspa skrajnie biednych ludzi - katolików, którzy żyją z rybołówstwa. Domy ich są z liści lub kartonów pod drzewem, a kaplica - to cztery drewniane słupy przykryte dachem z liści palmowych, ale bije jakaś od nich radość i wewnętrzne szczęście.
To tylko parę "obrazków" z naszego życia, które staramy się wypełniać modlitwą i pracą. Dziękując za każde dobro, proszę o duchowe wsparcie, byśmy były dobrymi "robotnikami w winnicy Pańskiej".

S. Rozanna

NOWE WIEŚCI Z GAMBOMA

W tym roku w naszej wspólnocie w Gamboma jest nas sześć: 4 siostry, postulantka i kandydatka. Główną naszą posługą jest praca pedagogiczna i katechetyczna w szkole i przedszkolu. Od tego roku jest u nas dwie grupy przedszkolne, jedna (w tym roku utworzona) mieści się w przystosowanym do tego celu magazynie z werandą. Przedszkole jest tutaj bardzo potrzebne z prostej choćby przyczyny, że dopiero tutaj dzieci zaczynają mówić po francusku. Gdy nie chodzą do przedszkola rozpoczynają naukę w szkole w nieznanym dla siebie języku.
Edukacja w Kongo zmaga się z wieloma problemami, jednym z nich to nieobecność nauczycieli w szkole, gdyż nie otrzymują wynagrodzenia. Dzieci przychodzą i sprzątają podwórko, albo mają "wieczną przerwę". Skutek tego jest taki, że często nawet w starszych klasach szkoły podstawowej nie umieją jeszcze czytać i pisać. Nasza szkoła ma bardzo dobrą opinię, bo lekcje odbywają się regularnie, zgodnie z programem i jak to stwierdził jeden z nowoprzybyłych gimnazjalistów: "tu się trzeba uczyć, bo nie ma żartów". W każdy poniedziałek jest Msza św. dla wszystkich uczniów i nauczycieli, na początku nie było to łatwe, ale teraz można powiedzieć, że prawie wszyscy są obecni i zaangażowani, bo oprawa liturgiczna też należy do uczniów, a w każdą sobotę wspólnie przygotowujemy liturgię. Tak więc edukacja idzie tu w parze z ewangelizacją.
Oprócz szkoły i przedszkola mamy też inne zajęcia: zajmujemy się zakrystią i wystrojem kościoła, a także w każdy czwartek jeździmy do 4 wiosek na katechezę. We wtorek mamy katechezę w Nkeni (jedna z dzielnic Gamboma), gdzie jest prawie 80 dzieci i młodzieży. Część z nich w ubiegłym roku przyjęła chrzest, teraz przygotowujemy je do Pierwszej Komunii św. Mamy też pod opieką 4 grupy parafialne: Legion Maryi, Eliza, Przyjaciele św. Józefa i Grupa powołaniowa.
Na początku tego roku szkolnego odwiedził nas ks. Bp. Wiktor Skworc z współpracownikami misji z Polski. Wraz z nimi byłam w Loulombo na grobie zamordowanego podczas wojny ks. Jana Czuby. Dzięki temu miałam okazje choć trochę poznać południowa część Kongo. Bardzo wyraźnie widać tam jeszcze pozostałości po wojnie: zniszczone budynki, wojsko na drodze, opustoszałe misje. Na północ od Brazzaville, gdzie znajdują się nasze misje w Gamboma i Oyo, życie wygląda już inaczej. Ufamy, że kiedyś i tamte tereny będą mogły żyć inaczej, cieszyć się wolnością i opieką duszpasterską.

S. Roberta
zdjęcia »»

PIELGRZYMKA MISYJNA

Podczas ferii Świąt Bożego Narodzenia odbyłyśmy pielgrzymkę "Śladami Pierwszych Misjonarzy" do Abala. Odległość od Gamboma wynosi ok. 95 km, a droga prowadzi przez lasy. Przewodniczył tej pielgrzymce ks. Proboszcz Tomasz Kania wraz z trzema siostrami i kandydatką.
Abala jest to duża miejscowość kiedyś kolonizowana z licznym skupiskiem ludności. Początki duszpasterstwa w Abala są związane z pracą pierwszych misjonarzy spirytynów z parafii Gamboma. W archiwum parafialnym znajduje się zeszyt wizyt duszpasterskich w tej miejscowości, gdzie zanotowane są chrzty i śluby, które miały miejsce w latach pięćdziesiątych XX w. Z powodu trudności kulturowych i komunikacyjnych chrześcijaństwo nie zdołało się zakorzenić. Rozwój duchowy tej wspólnoty w latach 70-tych należy przypisać licznym wizytom polskich misjonarzy z parafii w Oyo wraz z naszymi siostrami pionierkami (s. Rozanna). Spędzali wtedy w Abala kilka dni, lecząc chorych, ucząc tamtejszych ludzi robótek ręcznych, katechizując i przygotowując do Sakramentów św. Oczywiście zawsze sprawowana była wtedy Msza Święta i możliwość skorzystania ze spowiedzi św. Służył na to budynek z kaplicą i pomieszczeniami na zamieszkanie, wybudowany przez misjonarzy.
Od kilku lat miejscowość Abala została przydzielona do parafii Olombo gdzie proboszczem jest ksiądz Afrykańczyk, który niestety nie odwiedza tamtejszej ludności. Wykorzystali tę sytuację zielonoświątkowcy i zajęli budynek misji katolickiej. Bardzo przeżyłyśmy tę sytuacje, gdy dotarłszy do Abala zastałyśmy drzwi do kaplicy i mieszkań szczelnie zamknięte i napis "Kościół zielonoświątkowców". Na nasze spotkanie przybyli szef dzielnicy i dyrektor szkoły, którzy potwierdzili smutny stan rzeczywistości i prosili o kontynuowanie Misji Katolickiej. Ks. Tomasz przyrzekł dołożyć starań o odzyskanie budynku, oczywiście przy ich udziale.
Niestety takie przypadki są liczne, ludzie z odległych wiosek pozbawieni są duszpasterskiej opieki Kościoła katolickiego. Sekty korzystają z takich sytuacji i osiadają się tam. Tak więc zawsze aktualne są słowa Pana Jezusa: "Żniwo wielkie a robotników mało" - zwłaszcza tych autentycznych.

s. Aurelia

Bóg działa i wspiera naszą posługę w Gamboma.

Patrząc z perspektywy kilku miesięcy na czas przeżyty tutaj widzę jak Pan Bóg działa i pomaga. Zaczynając od zwykłych małych rzeczy jak chociażby woda. Tutaj można doświadczyć co znaczy, gdy jej nie ma, ale zawsze gdy nasza cysterna była już zupełnie pusta spadł deszcz albo zaczęto pompować w SND (miejski wodociąg) tak, że tylko raz trzeba było jechać po wodę do rzeki. A teraz dzięki pomocy finansowej organizacji Raoul Follerau właśnie kończymy prace przy instalacji studni, w tutejszych warunkach trzeba było wiercić aż do głębokości 100 m, ale cieszymy się, że mamy wodę, a razem z nami mieszkańcy Gamboma, którzy codziennie czekają z pojemnikami, nie mówiąc już o dzieciach, które mają "prysznic" tuż przy naszym domu.
W ogrodzie zrobiłyśmy Drogę Krzyżową. Dnia 7 czerwca odbyło się jej poświęcenie, a kilka dni później po raz pierwszy w "naszej Kalwarii" odprawiłyśmy wspólnotową Drogę Krzyżową. W tym roku, wraz z siostrami juniorystkami, raz w tygodniu jeździłyśmy do wiosek na katechezę, gdzie w czerwcu przeżywałyśmy chrzest 37 dzieci i 3 dorosłych. To cieszy tym bardziej że napotkałyśmy wiele trudności: pierwsza to bardzo niski poziom edukacji; kolejne przeszkody ze strony rodzin: często w ostatniej chwili rodzice, albo ktoś z rodziny nie zgadzał się na chrzest dziecka, bo sam jest w sekcie. Na zakończenie roku i pożegnanie sióstr juniorystek w jednej z wiosek dostałyśmy kurę, niby nic, ale była to jedyna kura biednej kobiety - to prawie jak wdowi grosz.
Przed świętem naszego Ojca Założyciela, chcąc przybliżyć parafianom Jego osobę, zorganizowałyśmy nowennę w kościele. Każdego dnia rozważałyśmy jeden epizod z Jego życia, a w koronce powierzałyśmy intencje które ludzie zapisywali na kartkach. W sam dzień Świętego Zygmunta odwiedziłyśmy chorych, miałyśmy w planie, ze względu na dużą odległość, odwiedzić 2 osoby, ale pomyliłyśmy drogę i trafiłyśmy do domu zupełnie opuszczonego, chorego staruszka, który leżał na ziemi w takim stanie, że ciężko było uwierzyć że jeszcze żyje. Dowiedziałyśmy się że jego żona zmarła przed miesiącem, a do niego od czasu do czasu przychodzi syn i przynosi mu jedzenie, a poza tym zostaje zupełnie sam. Sytuacja ludzi starszych, chorych jest tutaj bardzo trudna, zazwyczaj rodzina zostawia ich właśnie tak, jak tego staruszka i co wtedy, nie ma domów opieki, organizacji, do których można by zwrócić się o pomoc. Sąsiadom nie przeszkadza, że ktoś obok nich umiera z głodu.
Kolejnym wydarzeniem, który mocno utkwiło mi w pamięci był wyjazd do Makotimpoko. To wioska, do której z powodu braku dróg można dotrzeć tylko pirogą. Kilka tygodni wcześniej była tam s. Christine i s. Aimé. Wtedy były chrzty i Pierwsza Komunia, a ten wyjazd nie był planowany, ale zmarł jeden z katechetów, który przed śmiercią prosił o Mszę św. Wyjechaliśmy więc z Ks. Tomaszem i s. Godelive (postulantka) wcześnie rano. Najpierw 2 godziny jazdy samochodem po piaszczystej, a raczej błotnistej drodze do brzegu rzeki Nkeni, gdzie już czekał na nas jeden z katechetów, a dalej też 2 godziny płynęliśmy pirogą. Miałam przez ten czas możliwość podziwiać piękno kongijskiej przyrody, zobaczyć trochę bardziej z bliska warunki życia ludzi, którzy - można powiedzieć - są zupełnie odcięci od cywilizacji. Czasem kilka małych domków z gliny, piroga do przemieszczania się, łowienia ryb i nic więcej. Czasem można było zobaczyć kogoś na palmie zbierającego wino, albo kobiety nad brzegiem rzeki płuczące maniok. Ale to co najmocniej mnie poruszyło to zaangażowanie katechetów. Dało się zauważyć, że nasz przyjazd jest dla nich bardzo ważnym wydarzeniem. Na początku nie wiedziałam dlaczego z czasem zrozumiałam. Katecheta, który po nas przyjechał całą drogę śpiewał do megafonu. Gdy już zbliżaliśmy się do brzegu, do jego śpiewu dołączyła się cała wspólnota chrześcijan oczekująca na nas. Po przywitaniu poszliśmy do kaplicy, gdzie najpierw odmawialiśmy różaniec, a później była Msza św. Podczas kazania ksiądz zadawał pytania a dzieci odpowiadały. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że znają na pamięć prawie cały katechizm. Podczas Mszy św. prawie wszyscy przyjęli Komunię św. Tutaj, gdzie ksiądz przyjeżdża dwa, może trzy razy w roku, tak bardzo prężnie rozwija się wspólnota Kościoła. Później dowiedziałam się że jeden z katechetów, wraz ze swoją żoną, każdego dnia przyjmują w swoim domu dzieci i uczą je katechizmu. Oboje pochodzą z Rwandy, skąd musieli uciekać podczas wojny, gdzie stracili swoje dzieci, a teraz wszystkie swoje siły i czas oddają dla Kościoła. Rozmawiałam z nimi chwilę, chciałam wyrazić uznanie dla ich zaangażowania w sprawy Kościoła. Wtedy powiedzieli mi ?robimy co możemy, ale brakuje nam tu księdza i Eucharystii i o to codziennie prosimy Pana?. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że chrześcijanie są tutaj mniejszością i często spotykają się z prześladowaniami ze strony tych, którzy są przywiązani jeszcze bardzo mocno do pogańskich tradycji i czarów. Nasz przyjazd i Msza św. po śmierci zmarłego Bruno była znakiem jedności i umocnieniem. Później poszliśmy jeszcze do domu Bruno, bo choć został już w przeddzień pochowany, rodzina jeszcze była zebrana na tzw. ?veuille ? (czuwanie). Nie mieliśmy już wiele czasu, bo tego samego dnia trzeba było wrócić, więc wyruszyliśmy w drogę powrotną tak jak wcześniej wraz z całą wspólnotą chrześcijan towarzyszącą nam aż do brzegu rzeki.
Teraz jesteśmy w trakcie rekolekcji, siostry juniorystki kończą czas formacji w junioracie ścisłym, a nowoprzybyłe 2 kandydatki bacznie im się przyglądają.

S. M. Roberta
zdjęcia »»

POSŁUGA MIŁOSIERDZIA - CHORYCH ODWIEDZAĆ

Chciałam się podzielić tym, co dla mnie jest duchową radością. Odwiedzałam przez prawie miesiąc pana Józefa chorego na raka, przebywającego na jednym z oddziałów szpitala Centralnego, ale nie na "moim" oddziale. Modliłam się wraz z nim i opiekującą się panem Józefem rodziną, rozmawiałam z nimi i zanosiłam Komunię św. choremu. Z czasem stan chorego się pogarszał; rak zbierał swoje żniwo. Podczas jednych moich odwiedzin żona pana Józefa poprosiła mnie, bym z nim porozmawiała, bo nie chce być on pochowany w wiosce (w tamtej kulturze jest to bardzo ważne i znaczące). Na moje pytanie "dlaczego?" pan Józef odpowiedział, że powodem jest to, iż jego bracia z wioski nie przyszli go odwiedzić w jego chorobie. Powiedziałam mu, żeby nie robił kłopotu swojej żonie, która z takim oddaniem nim się opiekowała i że teraz jest czas, by przebaczył, bo Pan Bóg mu też przebaczy, jeżeli on z serca przebaczy swoim braciom. Zastanowił się chwilę i powiedział "przebaczam" i dodał "pochowajcie mnie w wiosce". Na jego twarz powrócił pokój. Zmarł w pierwszą środę miesiąca marca po otrzymaniu Sakramentu Namaszczenia Chorych i Komunii św. Byłam tam dwie godziny przed jego śmiercią; był bardzo świadomy, spokojny, podziękował za modlitwę. Pan Józef przypomniał mi tak jeszcze mocniej, że przebaczenie daje pokój.
Takich pacjentów, do których chodzę na inne oddziały jest więcej: jest drugi pan Józef chory na raka, pan Łukasz, itd. Dzisiaj rano, pożegnałam się z panią Teresą, do której nieraz "wpadałam", by jej przypomnieć, że Pan Bóg jest i że jej nie opuścił. Po południu zmarła.

S. M. Lidia 

POZDROWIENIA Z GABONU

Jesteśmy już jakiś czas na ziemi gabońskiej - wypada więc odezwać się i opowiedzieć o naszych przeżyciach w nowym kraju afrykańskim.
Nasza wspólnota ma podjąć pracę w Ośrodku dla samotnych matek i dzieci chorych na AIDS. Ośrodek ten jest jednym z dzieł Fundacji Międzynarodowej poświęconej pamięci ukochanej córki prezydenta, która zmarła tragicznie w kwiecie wieku. Główną prezeską tej Fundacji jest najstarsza córka prezydenta pani Paskalina, która też zajmuje wysokie stanowisko w rządzie. Jest ona osobą wierzącą i praktykującą, więc zwróciła się do miejscowego biskupa prosząc, by dyrekcję Ośrodkiem, pracą wychowawczą i opieką duchową zajęło się jakieś zgromadzenie żeńskie. Z kolei ks. biskup zwrócił się do Nuncjusza Apostolskiego, który obejmuje swą pracą Kongo i Gabon. Nuncjusz wybrał nasze Zgromadzenie, gdyż poznał jego charyzmat z okazji Mszy św. dziękczynnej za kanonizację św. Zygmunta, w Congo Brazzaville. Takim to sposobem znalazłyśmy się na ziemi gabońskiej.
Końcem września ub. roku przyjechałyśmy pełne zapału i energii do podjęcia pracy. Jakież było nasze rozczarowanie gdy stwierdziłyśmy, że do podjęcia pracy w naszym wyobrażeniu jeszcze daleko. Ośrodek - zespół budynków - owszem stoi, nasz dom też - ale do zamieszkania się jeszcze nie nadają. Jest to praktycznie nowa powstająca dzielnica, najdalej wysunięta od centrum miasta, więc ani woda, ani światło nie podciągnięte, a droga asfaltowa dopiero w budowie. Naszym zadaniem jest nadzorować prace. W międzyczasie zapoznajemy się z nowym środowiskiem, Zgromadzeniami zakonnymi, życiem tutejszego Kościoła, a także poznajemy trochę kraj. Mimo że prace posuwają się w przyspieszonym tempie jeszcze nie mieszkamy "u siebie". Po oficjalnym otwarciu tego Centrum, planowane są dalsze budowy - mała kaplica tuż obok naszego domu, na potrzeby Ośrodka, oraz nowy kościół parafialny pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jest on konieczny dla tej nowej dzielnicy, gdyż do najbliższej parafii trzeba jechać 5 km. Nie na darmo więc nasza obecność, cierpliwość, praca inna niż w naszych początkowych zamierzeniach i codzienne modlitwy. To jest nasz wkład w ewangelizację - maleńki wkład - resztę niech Pan pomnoży i uczyni wielkie rzeczy.
Wyrażam wdzięczność od siebie i wspólnoty Zarządowi Zgromadzenia, za posłanie nas na nową misję, oraz gorące podziękowanie wszystkim za modlitwy i łączność, którą odczuwamy. Wiemy, że nie jesteśmy same - jesteśmy w Zgromadzeniu i Kościele Chrystusowym.
Zapewniamy o naszej pamięci modlitewnej. Z gorącymi pozdrowieniami z ziemi gabońskiej

s. M. Damiana
zdjęcia »»

Z ŻYCIA ŚCISŁEGO JUNIORATU

To dla mnie ogromna radość, że mogę podzielić się z Siostrami w Polsce tym co robię w Gamboma. Ten czas formacji jest dla mnie okazją do wdzięczności Bogu za dar powołania i równocześnie możliwością do pogłębienia mojej relacji osobistej z Jezusem, który mi pokazuje osobę Świętego Zygmunta jako Dobrego Sługę Boga. To dobrze, że dużo czasu możemy poświęcić na modlitwę! Każdego dnia rano, według naszego programu, mamy wykłady z s. Robertą z naszego zakonnego Ustawodawstwa, albo wykłady z księżmi: z teologii moralnej, eklezjologii, historii Kościoła, katechetyki i z Pisma Świętego. Mamy jeszcze wykłady z psychologii osobowości z s. M. Christine. Podejmujemy też pracę apostolską w wioskach i w szkole podstawowej w Gamboma, gdzie raz w tygodniu mamy katechezę. Gorąco dziękuję całemu Zgromadzeniu, a szczególnie naszej Matce i Siostrom Radnym za troskę o nasz duchowy rozwój.
Liczymy na Wasze wsparcie modlitewne, aby Pan siejąc dobre ziarno w nasze serca, mógł uczynić je owocnym terenem, abyśmy otrzymując tak wiele od Niego, umiały siać dalej to ziarno na Jego chwałę i dla zbawienia świata.

S. Florianne

Dziękuję Bogu za wszystkie wielkie rzeczy i łaski, którymi mnie obdarza. Dla mnie ten rok w junioracie jest czasem osobistej refleksji i pogłębienia mojego życia wewnętrznego. To rok łaski, który mi pomaga odkryć i scalić moją miłość do Chrystusa, poprzez wszystkie wykłady, pracę apostolską i zwyczajne posługi we wspólnocie, a przede wszystkim przez czas spędzony sam na sam z NIM - Bogiem żywym.
Dziękuję za tę możliwość i proszę o modlitwę, aby Święty Zygmunt i nasi Święci Patronowie pomogli mi coraz lepiej wypełniać moje powołanie i abym była coraz bliżej Boga, żyjąc według naszej dewizy: "Serce przy Bogu, ręce przy pracy". Niech ten czas przyniesie obfite owoce.

S. Claire

Tak oto od września jestem w Gamboma, po trzech latach przeżytych we wspólnocie w Oyo, gdzie pracowałam w przedszkolu.
Na początku dziękuję za to że mam możliwość kontynuowania mojej formacji w junioracie ścisłym - jest to dla mnie rok łaski. Jest nas w grupie 4 juniorystki. To dla nas ogromna radość, że możemy ten czas formacji przeżywać razem, bo ten kto się uczy, poznaje - nie traci czasu. Nasz Ojciec Założyciel jest dla nas szczególnym wzorem, który uświadamia nam, że czas poświęcony Bogu na modlitwie jest niewyczerpanym źródłem miłości. Odkrywamy Pana Boga pośród wszystkich naszych zajęć w domu, w ogrodzie, w różnorakich wykładach, w pracy apostolskiej i podczas osobistej modlitwy i refleksji. Maryję Królową Pokoju i Arkę Nowego Przymierza proszę, aby prowadziła nas po drogach naszego powołania.

S. Aimee

Osobiście jestem bardzo zadowolona i wdzięczna za ten czas, jaki Zgromadzenie nam daje. Dziękuję Panu Bogu, bo mam dużo czasu aby spotykać się z Nim w milczeniu, w lekturze duchowej, medytacji, adoracji Najświętszego Sakramentu, podczas wykładów i pracy apostolskiej. Proszę św. Zygmunta: "Kochany Ojcze naszej Rodziny zakonnej pomóż mnie, swojej córce, abym wiernie realizowała dziedzictwo duchowe, które nam zostawiłeś".
Chciałabym jeszcze podzielić się moimi doświadczeniami z pobytu w Kongo, bo jestem tu po raz pierwszy (pochodzę z Kamerunu). Na początku dziękuję wszystkim Siostrom w Kongo za życzliwe i pełne miłości przyjęcie mnie tutaj. Dziękuję Zgromadzeniu za to nowe doświadczenie. Powoli zaczynam rozumieć, że w różnorodności ten sam duch nas łączy, duch św. Zygmunta, naszego Założyciela. Mamy ten sam cel: żyć według charyzmatu naszego Ojca "czyniąc wszystko co możliwe, aby każdy człowiek czuł w głębi swojego serca, że jest kochany przez Boga".
W Kongo życie jest bardzo drogie, choć wcześniej słyszałam, że jest wręcz przeciwnie. Jest to kraj brudny i w wielu miejscach, a szczególnie w stolicy widać jeszcze skutki wojny. W wielu miejscowościach nie ma wody, ludzie cierpią, można ich często spotkać spieszących po wodę z 25 litrowymi kanistrami na plecach. Jest tu dużo terenów zupełnie niezamieszkałych przez ludzi, można jechać drogą kilkadziesiąt kilometrów i mijać tylko stepy. W Gamboma życie jest jeszcze droższe, bo wszystko sprowadzane jest z Brazzaville. Ludzie wydają się czasem mało zaradni. Pytam często sama siebie jak świadczyć o Chrystusie wśród tych ludzi, jak realizować charyzmat pozostawiony nam przez Ojca Założyciela? Cieszę się bardzo z tych doświadczeń i z możliwości odkrycia innego świata, są one dla mnie nowym wyzwaniem.

S.Faustine

POSŁUGA TRĘDOWATYM

Jestem wdzięczna za możliwość uczestniczenia w Kongresie Roaul Follereau we Francji, z okazji 30 rocznicy śmierci tego Apostoła Trędowatych. Byłam zaproszona jako jedyna reprezentantka Conga, by przedstawić moją pracę wśród trędowatych. Moje wystąpienie ilustrowane było zdjęciami rzuconymi na ekran. Charakteryzując naszą pracę wśród trędowatych, powiedziałam między innymi: W leprozorium w Brazzaville, mamy obecnie 24 chorych. To oni są w centrum mojego zainteresowania, wypełniają mój czas, który im poświęcam. Zajmuję się także chorymi, którzy przychodzą z zewnątrz na opatrunki lub po to, aby otrzymać coś do jedzenia. Przychodząc do mnie, szukają też pocieszenia, zrozumienia i umocnienia; szukają kogoś, kto ma uszy otwarte na ich biedę fizyczną i duchową.
Oto kilka przykładów:
Pani Rolande przyszła do naszego Centrum niedożywiona, z rozległymi, ropiejącymi i cuchnącymi ranami na kończynach dolnych i górnych. Nie potrafiła utrzymać w swoich kikutach kawałka manioku, trzeba było ją karmić. Ponadto była w stanie błogosławionym. Na początku nie wierzyłam, że można ją uratować, gdyż miała anemię bardzo zaawansowaną, a ciało pokryte ropiejącymi ranami. Kobieta ta była już u fetyszerów, czarowników i różnych uzdrowicieli. Rodzina, choć bardzo biedna, wydała dużo pieniędzy i darów w naturze na zapłacenie tego leczenia, które nie przynosiło żadnych pozytywnych skutków. Nasz szpital był dla niej "ostatnią deską ratunku". Co robić? Modliłam się ze wszystkich sił, a wspólnie z personelem medycznym szukaliśmy skutecznych środków pomocy (transfuzja krwi, itp.), żeby jej pomóc. Zrobiliśmy jej potrzebne badania; w leczenie wycieńczonej chorobą pani Roland było zaangażowanych wiele osób. Po kilku miesiącach pani Roland szczęśliwie urodziła chłopczyka, który ma na imię Junior. Rany na ciele powoli się goją, ale rana serca spowodowana przede wszystkim tym, że mąż ją opuścił, wciąż jeszcze krwawi. Mamy nadzieję, że i ta rana poprzez modlitwę, słuchanie jej zwierzeń, dobre słowo, cierpliwość i działanie łaski Bożej też się powoli zabliźni.
Następny przypadek to pan Paweł, który do naszego centrum przyjechał z Nkacji z nogą "zjedzoną" przez trąd. Inni chorzy nie mogli znieść nieprzyjemnego zapachu, trzeba go więc było odseparować od innych. Pomimo codziennej zmiany opatrunków, robaki żywiły się jego ranami,. Największym trudem, wymagającym wiele cierpliwości i argumentów, było przekonanie młodego mężczyznę do wyrażenia zgody na amputację nogi. W tutejszej kulturze amputowanie nogi czy ręki wiąże się z działaniem złych duchów. Modliłam się bardzo za niego i po kilku miesiącach zgodził się na amputację, której dokonał pan doktor Massamba. Dziś pan Paweł chodzi o kulach i już zaadoptował się do życia w nowych warunkach. Wynajmuje mały domek blisko naszego Centrum, robi akwaria, flakony na kwiaty i małe stoliki, zarabiając w ten sposób na swoje życie i utrzymanie rodziny. Przykład pana Pawła jest nam bardzo pomocny w leczeniu chorych. Dzięki niemu przekonałam panią Moundele, która też musiała mieć amputowaną nogę. Paweł uczył panią Moundele stawiać pierwsze kroki po operacji, nie obeszło się bez upadków, ale teraz pani Moundele już dość odważnie chodzi o kulach, które zrobione zostały w naszym Centrum. W naszej pracy ważna jest ufność i wiara w to, że nasze wielorakie wysiłki podejmowane wobec ludzi chorych na trąd, przyniosą rezultaty - pozwolą im po ludzku żyć, albo godziwie umierać.
Otrzymany od Was motor dla naszego Centrum, to duża pomoc w naszej pracy. Bowiem dużo chorych po wyjściu ze szpitala nie daje znaku życia, a w wyniku lekkomyślności i biedy zaniedbuje branie leków. Wysyłam więc motorem mojego asystenta, aby odszukał chorych w dzielnicach miasta, zaniósł im leki i zachęcił do odnowienia leczenie, a w ten sposób przywrócił chęć do życia i odnowił w nich nadzieję na lepsze jutro.
Zdajemy sobie sprawę, że bez Waszej pomocy nasze posługiwanie nie byłoby tak skuteczne, a czasami wręcz niemożliwe. Dzieląc się z Wami naszymi radościami i problemami, pragnę przede wszystkim złożyć Wam gorące podziękowanie w imieniu chorych, opuszczonych i najbardziej ubogich na tej ziemi ludzi trędowatych oraz całego personelu. To wszelkie dobro, którego doświadczają chorzy w Leprozorium dokonuje się dzięki Waszej pomocy, Waszego ogromnego daru serca. "Jesteśmy Waszymi rękami", bez Waszej pomocy i otwartych serc na potrzeby ludzi cierpiących, nie bylibyśmy w stanie zrobić tak wiele.
Dnia 27 października 2007 r. w naszej Parafii pw. Św. Franciszka z Asyżu w Brazzaville zorganizowana była wystawa z okazji 30-lecia śmierci Roaul Follereau i została odprawiona uroczysta Msza św., na którą zaproszeni byli oczywiście "moi" trędowaci. Modliliśmy się też za tych, którzy odeszli do Pana, pokonani przez tą chorobę, bo właśnie dzień wcześniej zmarł w szpitalu jeden z pacjentów, 45-letni Atipo, który nie wyraził zgody na amputację. Poprosiłam do niego księdza, który udzielił mu Sakramentów i pojednany z Panem odszedł do Niego po wieczną nagrodę.

S. Noemi 

POSŁUGA MISYJNA SIÓSTR W KAMERUNIE

Pragnę podzielić się moim doświadczeniem pracy wśród chorych w szpitalu w Yaoundé. Na początku chciałam serdecznie i gorąco podziękować, że mogę być wśród chorych, służyć im oraz z nimi i za nich się modlić. Opuszczonych, pozostawionych samym sobie na oddziale ostrego dyżuru, gdzie pracuje, nie brakuje. Niekiedy są to chorzy pozostawieni przez własną rodzinę, która często w swojej bezradności z powodu braku pieniędzy (wydanych wcześniej na rożnych czarowników) "podrzuca" chorego człowieka do szpitala. Są też chorzy przywożeni przez policję lub straż pożarną. Znajdowani są oni przy drogach, śmietnikach. Są to najczęściej chorzy bardzo wycieńczeni. Pamiętam jak przywieźli jednego człowieka bardzo wyniszczonego. Był przytomny, ale nie miał sił, by coś powiedzieć, patrzył jedynie swoimi wielkimi oczami. Kiedy go umyłam, przebrałam z łachman w czyste ubranie, podłączyłam kroplówkę, zobaczyłam, że umiera. Pozostało mi jedynie towarzyszyć mu modlitwą w "przejściu na drugi brzeg". Pomyślałam wtedy, że przywieźli go w ostatniej chwili, by mógł umrzeć w warunkach godnych człowieka. Przypomina mi się też Michel - młody chłopak, którego przywieziono z targu. Był nieprzytomny. Co jakiś czas występowały u niego napady epilepsji. Po zastosowaniu leczenia stan chłopca zaczął ulegać stopniowej poprawie. Gdy całkowicie odzyskał przytomność, powiedział skąd pochodzi. Mówił, że był z tatą na targu i dalej nie pamięta co się z nim stało. Zawieźliśmy Michela do domu, przywitała go ze łzami w oczach jego babcia (mama go zostawiła myśląc, że nie żyje).
Takich przykładów można by mnożyć. Niekiedy jest się bardzo bezradnym, wydaje się, że tak niewiele można pomóc, ale gdy tylko przypomni sobie człowiek, że mimo tego "niewiele" niejedno życie zostało uratowane, albo, że ktoś w ostatnich chwilach swego życia doznał nieco ludzkiego ciepła i mógł w pokoju odejść z tego świata, to wracają nowe siły, by kontynuować charyzmat jaki nam nasz Ojciec Założyciel pozostawił.
Zapewne dzięki Waszym modlitwom trwamy "na posterunku" misyjnej służby. Z wdzięcznością za wszystko i pamięcią w modlitwie.

S. M. Lidia 

Wdzięczna jestem za Waszą pomoc i modlitwę, drodzy Przyjaciele misji, która mnie ciągle pobudza do mężniejszego podejmowania każdego dnia misji niesienia pomocy bliźnim.
Wasze misjonowanie ma wielką cenę bowiem: "Bóg miłosierny nieustannie się pochyla nad ludzką niemocą i ma szczególne upodobanie w tych, którzy czynią miłosierdzie" (z modlitewnika Zgromadzenia).
Przynaglona tym wezwaniem śpieszę, by nieść ulgę w cierpieniu i pomoc naszym braciom na afrykańskiej ziemi, realizując charyzmat naszego Ojca Założyciela - św. Zygmunta Gorazdowskiego, lwowskiego opiekuna ubogich i bezdomnych.
Pracując w szpitalu w stolicy Kamerunu - Yaoundé, kontynuuję Jego dzieło pochylając się nad każdym potrzebującym opieki i miłości. Struktury społeczne tego kraju nie zabezpieczają chorym świadczeń lekarskich. Każdy sam zobowiązany jest opłacić swój pobyt w szpitalu, konsultacje, badania, leczenie, operacje i nawet wyżywienie. Bardzo trudne jest położenie ciężko i przewlekle chorych. Ich skromne zasoby finansowe szybko się kończą. W tej niełatwej sytuacji spieszę im z pomocą zakupując lekarstwa, środki opatrunkowe, jak również żywność, aby dobrze odżywieni mogli nabierać sił i powracać do zdrowia. Tragiczne jest położenie chorych z oparzeniami, których rany goją się miesiącami. Przyczyny ich nieszczęścia są różne: niedopilnowanie małych dzieci bawiących się na podwórkach, gdzie odbywa się przygotowanie posiłków na ognisku, czy na kuchenkach naftowych, nieostrożny handel paliwem (benzyną, ropą, naftą), wypadki przy pracy i wypadki samochodowe, a niejednokrotnie sąsiedzkie porachunki. Ich szanse na przeżycie zależą od natychmiastowej pomocy, specjalistycznego leczenia i wysokobiałkowego żywienia, które zapobiega infekcjom. Często chorzy za późno trafiają do szpitala. W tych przypadkach pomagam im przygotowywać się przez Sakramenty na spotkanie z Panem, a także pocieszyć i wesprzeć duchowo ich rodziny.
Wspólne wysiłki i troska o życie najmłodszych, niewinnych ofiar nieuwagi czy też przemocy bardzo nas jednoczą i pomagają nieustannie liczyć na Bożą Opatrzność i Waszą pomoc duchową i materialną. Takim przypadkiem wspólnych zmagań i zwycięstwa jest widoczny na zdjęciu 15-letni Mathieu, o którego przeżycie walczyłam kilka miesięcy. Jego rany ciała są już zagojone, lecz serce jest na zawsze zranione, gdyż w pożarze z powodu zemsty zginęła jego matka.
Nie mogłabym tego czynić sama, bez Waszego wsparcia duchowego, które jest źródłem moich sił, bez Waszej pomocy materialnej, przeznaczonej na zakup leków, opatrunków i żywności. Wasze codzienne wyrzeczenia, dary i ofiarowany czas mają wielką wagę w oczach Pana bowiem dokonujecie wielkich dzieł miłosierdzia dla duszy i ciała dla najbardziej ubogich.

Wdzięczna s. M. Rachel 

Oto kilka nowości z "naszego podwórka" w Omvan. Otóż w czerwcu rozpoczęłyśmy akcję malowania. Pieniądze, które otrzymałyśmy dały możliwość zakupu farby, przyrządów do malowania i materiałów pomocniczych. Do dzieła ruszyłam z ekipą sióstr nowicjuszek i s. Wandą i praca poszła sprawnie. Zaczęłyśmy od odnowienia pomieszczeń nowicjackich, tak, że cały dom został odnowiony, z wyjątkiem pralni. Wyładniało naszym siostrom nowicjuszkom w pokojach i innych pomieszczeniach. Przy tym nauczyły się nowego fachu i to im się przyda w życiu. Na początku pracowały nieśmiało, ale z dobrą wolą, więc wszystko się udało. Potem zeszłyśmy do kaplicy Sióstr, nie można było pominąć też werandy przed kaplicą i werandy w domu na dole, tam, gdzie jest refektarz. Po zakończeniu malowania w budynkach zakonnych poszłyśmy do przedszkola. I tutaj była frajda. Nawet ludzie z wioski przychodzili patrzeć jak siostry dbają o budynki przeznaczone dla ich dzieci. To była dobra okazja, by zaangażować ich do sprzątania terenu, by poczuli się współodpowiedzialni za miejsce, gdzie ich dzieci spędzają większą część dnia. Takie akcje na wiosce mają też charakter edukacyjny dla ludzi, bo mogą się oni przy tym nauczyć dbać trochę o otoczenie swojego domu.
Dziękuję więc serdecznie za pomoc finansową, bo jest ona wielowymiarowa. Posłużyła mi także na "szkolny start". Tak więc z otrzymanych pieniążków mogłam zakupić fartuszki szkolne, zeszyty, kredę do tablicy, środki sanitarne, a także zatrzymałam trochę na "benie" tzn. paczki dla maluchów, bo nieraz idą pieszo 5 czy 6 kilometrów do przedszkola, a nie mają nic do jedzenia czy picia. Nieraz przychodzą także chore, trzeba więc o nie zadbać.
Rok szkolny tutaj w Kamerunie rozpoczyna się na początku września. Tego roku do przedszkola zgłosiło się 34 dzieci. Są one w wieku od 3 do 5 lat. Tego roku wyjątkowo dużo jest maluchów, gdyż w ubiegłym roku szkolnym 20 dzieci skończyło przedszkole i poszło do szkoły. Okolica, w której żyjemy nie jest zbytnio otwarta na tak wczesną edukację dzieci. Zresztą większość dzieci mieszka z dziadkami, gdyż rodzice udali się do miasta w poszukiwaniu pracy, czy też dla kontynuacji własnej edukacji. Tak więc dziadkowie wolą wziąć dzieciaki w pole, a nie trudzić się, by je przyprowadzać kilka kilometrów każdego ranka i jeszcze myśleć o zapłacie. Nie jest łatwo przekonać ich do wartości edukacji w tak wczesnym wieku. Tak więc zorganizowaliśmy Komitet Rodzicielski, by zajmował się uświadamianiem rodziców i rodziny, że pobyt w przedszkolu ma ważną rolę w lepszym stracie w szkole. Patrzę z wdzięcznością wobec Boga i ludzi, gdy widzę te dzieciaki, które tego roku poszły do szkoły. Niektóre przyszły w "pieluchach", a teraz (mając 5 lub 6 lat) umieją sformułować zdanie po francusku, coś napisać, a nawet przeczytać i przetłumaczyć dziadkom ogłoszenia kościelne. To jest radość, bo przyszłość tych dzieci będzie inna. Teraz zaczynamy na nowo z maluszkami. Uczą się one recytacji, biorą kredę do ręki, uczą się ją trzymać i pisać pierwsze litery. W przedszkolu pracuję z panią nauczycielką Pulcherie, a także siostry nowicjuszki przychodzą do pomocy.
Pragnę przez te kilka słów pokazać jak bardzo potrzebna jest Wasza troska o nas i nasze dzieło. Pragnę też wyrazić wdzięczność wobec wszystkich, którzy nam pomagają i w duchu służby drugiemu człowiekowi potrafią zrezygnować z czegoś dla siebie, by bliźni mógł rosnąć. Niech wstawiennictwo naszego Św. Założyciela wyprasza potrzebne łaski i będzie umocnieniem w codziennej wędrówce życia. Pamiętamy o Was z naszymi maluszkami i codziennie modlimy się za Was. Cóż Pan Jezus może odmówić dzieciom? W tej łączności i ufności w JEZUSIE pozostaję i powierzam się też modlitwom.

Wdzięczna S.M. Rozariana
zdjęcia »»

MINĄŁ JUŻ ROK OD MOJEGO POBYTU W KONGO, BARDZO BOGATY ROK!

Po pierwszych afrykańskich doświadczeniach zostałam skierowana do pracy w Oyo. Ale zanim to nastąpiło, dane mi było świętować wraz ze wspólnotą Sióstr w Brazzaville i wiernymi jubileusz 70-lecia naszej parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. Z tej okazji, przeprowadzono prace remontowe kościoła, które dały piękne efekty. Postarano się także nie tylko o upiększenie budynków, ale również o pogłębienie życia duchowego. Bezpośrednim przygotowaniem była nowenna, zaś jej szczytowym punktem - pielgrzymka licznie zgromadzonych parafian na Górę Księdza Kardynała Emila Biayendy. Jest to góra tuż za granicami stolicy, na której w 1977 roku poniósł męczeńską śmierć wspomniany Kardynał Biayenda - wybitna postać Kościoła. Wspinając się na szczyt odprawialiśmy Drogę Krzyżową. W drodze powrotnej, już w katedrze, modliliśmy się przy grobie tego Męczennika.
Następnego dnia odbył się koncert trzech chórów naszej parafii oraz chórów i zespołów zaproszonych z innych parafii Brazzaville.
Dnia 22 lipca kościół oraz przyległy teren wypełnił się po brzegi. Na uroczystą Mszę św. jubileuszową koncelebrowaną przez ks. abpa Milandu i licznych księży przybyła także żona Prezydenta kraju - Antoinette Sassou. Wspólnie dziękowaliśmy za liczne łaski otrzymane w ciągu minionych lat...
Prawie dwa tygodnie po jubileuszu przybyłam do Oyo. Cóż to za kontrast do Brazzaville: spokój i cisza, piękna natura i język lingala. Tu ludzie posługują się głownie tym językiem. Większość starszych ludzi nie mówi po francusku, również z małymi dziećmi łatwiej porozumieć się w lingala. Eucharystia sprawowana jest również w lingala... Nie rozstaję się więc z modlitewnikiem, gdzie są także części stałe Mszy św. i pieśni w tym języku. No i zaczęłam się go trochę uczyć...
Ludzie w Oyo bardzo serdecznie mnie przyjęli. Już na pierwszej Mszy św. niedzielnej wspólnie wyraziliśmy radość spotkania poprzez śpiew i taniec. Tylko że ja nie byłam na to przygotowana: wywołano mnie na środek kościoła, a ja nie wiedziałam, o co chodzi, ponieważ zrozumiałam tylko moje imię. Zobaczyłam księdza, który wyszedł przed ołtarz, więc myślałam, że otrzymam błogosławieństwo. A tu chór zaczął śpiewać, ksiądz, ministranci wokół i wierni - zaczęli tańczyć. Więc i ja, ogromnie zaskoczona, dołączyłam do wspólnej radości.
Życzliwości ludzi doświadczam każdego dnia: a to ktoś na przywitanie przyniesie kawałek ryby, kto inny trochę jarzyn lub owoców. Dobrze współpracuje się także z tymi, którzy pomagają w drobnych pracach remontowych. Trzeba było bowiem np. dostosować werandę przedszkola na potrzeby biura, gdyż poprzednie pomieszczenie biura służy teraz uczniom nie tylko ze szkoły podstawowej, ale także gimnazjum, które w tym roku otworzyliśmy. To dla nas nie tylko wyzwanie, ale i radość, że dzieci, począwszy od przedszkola, będą mogły kontynuować edukacje w naszej szkole aż do gimnazjum. Stanowi to większą szansę, że zaszczepione wartości zaowocują w ich życiu.
Polecam się modlitwom i o niej zapewniam.

Szczęść Boże s. M. Elza
zdjęcia »»

MISYJNE DOŚWIADCZENIA S. ROBERTY

Od lipca jestem w Gamboma. Mój pobyt tutaj rozpoczęłam od rekolekcji z dziewczętami, było ich 13 (5 z Oyo, 3 z Gamboma i 5 z Brazzaville). Spotkania z dziewczętami są tutaj bardzo ciekawe, kiedyś przyszedł do mnie tato z dwiema córkami, jedna 8 lat, a druga 12 i mówi, że starsza córka chce zostać siostrą i będzie się do tego nadawać, bo jest spokojna, niewiele się odzywa, lubi się modlić itd. (przy takich okazjach można się dowiedzieć jakie są według ludzi kryteria dobrej siostry). Po rozmowie z nimi okazało się, że nie są ochrzczeni i ustaliliśmy, że tato najpierw zapisze córki (i siebie też) na katechezę.
Na początku września w Gamboma była instalacja nowej wspólnoty Foyer de charite (wspólnoty założone przez Martę Robin). Najpierw była procesja z krzyżem od kościoła na miejsce, gdzie ma być wybudowany dom dla wspólnoty. Trudno opisać tę procesję, bo bardzo odbiega to od naszych polskich wyobrażeń. Była Droga Krzyżowa i Różaniec, ale wszystko ze śpiewem, rożnymi okrzykami i oczywiście tańcem - tańczyli wszyscy i wszystko - krzyż też. Gdy już doszliśmy na miejsce było uroczyste przekazanie zakupionego terenu tzn. zgodnie z tutejszymi tradycjami, jedna osoba z rodziny, do której wcześniej należał ten plac, pokropiła go winem z palmy tzw. molenge, w tym czasie prosząc przodków, żeby nowym mieszkańcom nie czynili nic złego. Zapytałam jednego z kleryków co to oznacza? On mi wytłumaczył, że ponieważ teren ten wcześniej należał do poganina, a teraz to miejsce będzie należało do chrześcijan, więc te wszystkie zwyczaje (szczególnie pokropienie molenge) są po to, aby powiedzieć: zgadzamy się na waszą modlitwę, propagowanie wiary chrześcijańskiej, założenie nowej wspólnoty, oddawanie czci Bogu i to wszystko co będziecie tu robić. Nie będziemy wam czynić nic złego: ani my, ani nasze dzieci, ani nasi przodkowie. To co jest też ważne tutaj, gdzie nie spisuje się wielu ustaleń, to obecność całej rodziny, szczególnie dzieci, które kiedyś mogą zaświadczyć o tym co widziały. Później była modlitwa, poświecenie miejsca (już wodą święconą) i wmurowanie krzyża. Następnego dnia, wszyscy uczestniczyliśmy w Eucharystii, podczas której była prezentacja nowej wspólnoty, odczytanie historii i zadań. A później był wspólny obiad na plebanii. Podczas Mszy św. rozpętała się burza, a przy tutejszych ulewnych deszczach jest to duże utrudnienie w organizowaniu czegokolwiek. Na szczęście po Mszy św. przestało padać, zostały tylko ślady (woda po kolana i połamane gałęzie).
Łączę się z Wami w modlitwie

S. M. Roberta

Mam wakacje i trochę więcej czasu, nadrabiam więc wszystkie zaległości, także te w pisaniu. Zacznę najpierw od pogrzebu. Zmarła jedna z nauczycielek ze szkoły Sióstr Franciszkanek, a że znałam ją dobrze więc wzięłam udział w jej pogrzebie. Po Mszy św. wyniesiono trumnę, na zewnątrz było już bardzo dużo ludzi, którzy zaczęli śpiewać i tańczyć. Ci, którzy nieśli trumnę tańczyli razem z tą trumną. Tańcem Kongijczycy wyrażają wszystko: ból i radość, smutek i szczęście... to jest bardzo ważna część ich życia. Kiedy się żyje z nimi dłużej, zaczyna się rozumieć pewne zwyczaje i mentalność. Tak, że nawet tańcząca trumna to wyraz bólu, ale też pewnej rekompensaty dla osoby zmarłej i nadziei, że właśnie tańcząc, aniołowie, a raczej przodkowie, wyjdą na jej spotkanie (tak mi to wytłumaczono).
Ponieważ narodziny i śmierć są częścią naszego życia, więc teraz będzie o narodzinach. Jedna z nauczycielek naszego przedszkola - Mylléne - urodziła chłopca, gdy po raz pierwszy po wyjściu ze szpitala przyszła z nim do przedszkola dzieci nazwały go Dawid, bo bardzo lubią śpiewać piosenkę o Dawidzie, który walczy z Goliatem. Mylléne zaakceptowała to imię i został Dawid.
Później rozpoczęłam przygotowanie do Chrztu św. dzieci z naszego przedszkola. Po raz pierwszy organizowaliśmy chrzest wspólnie. Rodzice, którzy zdecydowali się na chrzest mieli to zdeklarować u mnie. Miałam dzięki temu więcej okazji do rozmowy z nimi i lepszego poznania ich życia prywatnego, o którym, przy okazji przypadkowych spotkań, nie zawsze się mówi. Czasem ktoś przychodził zapisać dziecko i okazywało się, że sam nie jest ochrzczony i nie ma pojęcia o wierze katolickiej. Tak np. przyszedł kiedyś jeden tato (oficer wojskowy) i w trakcie rozmowy okazało się, że jako dziecko był ochrzczony w kościele Kimbangistow (sekta bardzo popularna w Kongo), jego żona też, ale oboje modlą się w Kościele Katolickim. Nie bardzo wiedziałam jak w takiej sytuacji postąpić wiec wysłałam go do proboszcza. Minęło trochę czasu, przyszedł znowu i powiedział: "Siostro, nie byłem u proboszcza, bo zdecydowaliśmy odłożyć ten chrzest na przyszły rok. Najpierw my oboje chcemy uporządkować nasze życie, a później ochrzcimy nasze dziecko".
Inne spotkanie: pytam mamę czy jest ochrzczona, a ona mówi, że nie, ale dzięki naszej szkole przygotowuje się do chrztu. Okazało się, że jej syn - Ferreol codziennie po powrocie z przedszkola opowiadał jej to, co usłyszał na katechezie, uczył ją dziecinnych modlitw i przypominał, że trzeba być dobrym, kochać Pana Boga i bliźniego. Na początku nie reagowała na to, ale z czasem (chłopiec jest u nas juz trzeci rok) zaczęło to działać i tak zaczęła chodzić do kościoła i modlić się, ale na tym jeszcze nie koniec. W tym roku Ferreol po powrocie z przedszkola oświadczył mamie, że on chce być ochrzczony, bo nawet Pan Jezus się ochrzcił i nie wystarczy się modlić i chodzić do kościoła, trzeba przyjąć Chrzest, bo to jest przymierze z Bogiem i wtedy już należymy do Niego na zawsze. Te słowa jej 5 - letniego syna poruszyły ją do głębi, dlatego nie tylko zadeklarowała do chrztu swoje dzieci (Ferreol i jego 6-miesieczną siostrę), ale sama zapisała się na katechezę dla dorosłych, by przyjąć chrzest. Tak to często dzieci są świadkami i nauczycielami dla swoich rodziców. A dla mnie to wielka radość, że ziarno, które siejemy tutaj wydaje owoc.

S. M. Roberta 

W czasie Wielkiego Postu, oprócz przygotowania do Chrztu św., w każdy piątek z całym przedszkolem (100 dzieci) odprawialiśmy Drogę Krzyżową, a także dzieci i rodzice mieli możliwość składania darów dla biednych. Jest to już tradycja naszego przedszkola że otwieramy tzw. ?Kosz Wielkopostny?, by dać możliwość dzielenia się z innymi. Wszyscy bardzo chętnie włączają się w takie akcje. Dla mnie zaskoczeniem było to, że pierwszymi dzielącymi się z innymi były dzieci najbiedniejsze, które w naszym przedszkolu są za darmo. Przyniosły to, co miały: trochę ryżu, mydło, którego używają ludzie biedni do prania i do mycia się. Mogę powiedzie że każda z rodzin, coś włożyła do kosza, a niezawodne w przypominaniu i mobilizowaniu rodziców okazały się dzieci. Kiedyś, jedna z mam pyta mnie czy codziennie trzeba wkładać coś do kosza, bo jej dziecko zawsze powtarza, że "trzeba się dzielić, bo my zawsze mamy co jeść, a są tacy, co umierają z głodu". Inne dziecko przyniosło wszystkie swoje zabawki dla dzieci, które ich nie mają. Chyba jednak najbardziej byłam zaskoczona, gdy kiedyś jeden z rodziców powiedział mi: "Siostro ja już nie wiem, co mam o tym myśleć, ale wczoraj moja córka znów przypomniała, że trzeba się dzielić, a gdy jej powiedziałem, że przecież już raz daliśmy, ona odpowiedziała: Jezus powiedział, że kto ma dwie suknie niech jedną da temu, kto nie ma, a ja mam ich pięć". Dzieci bardzo na serio biorą Ewangelię, a dla nas dorosłych są wyzwaniem. Chyba dlatego Pan Jezus powiedział, że mamy przyjmować Królestwo Boże jak dziecko.
Ważnym jak zawsze wydarzeniem było świętowanie dnia św. Józefa - Patrona naszego przedszkola. Najpierw zebraliśmy się wszyscy w ogrodzie przed figurką na wspólnej modlitwie, później było przypomnienie krótkiej historii z życia św. Jozefa, którą każde dziecko miało opowiedzieć rodzicom po powrocie z przedszkola. "Starszaki" dostały książeczkę do przeczytania w domu, a pozostałe grupy obrazki św. Jozefa. Nie mogło oczywiście braknąć cukierków i innych słodkości, ale największą atrakcją okazała się chusta do zabawy z "klanzy", którą z tej okazji po raz pierwszy pokazałyśmy maluchom. Co one przy tym wyprawiały tego opisać nie sposób. Później słyszałam jak usiłowały wytłumaczyć rodzicom, czym się bawiły: "taki ogromny, kolorowy balon, który zajmował całe podwórko, a myśmy go trzymali żeby nie odleciał".
Ale wrócę jeszcze do chrztu. Data została ustalona na sobotę 31 marca podczas Mszy św. na zakończenie drugiego trymestru, dlatego uczestniczyli w tej uroczystości wszyscy rodzice i dzieci. Dzieci do chrztu było 17, a pozostałe tworzyły scholę. Najpierw wszyscy zebraliśmy się przy drzwiach kościoła, tzn. dzieci do chrztu z ich rodzicami i chrzestnymi na zewnątrz, a cala reszta w środku. Proboszcz zrobił pierwszy znak krzyża na czołach dzieci, a po nim zrobili go rodzice i chrzestni, a reszta dzieci ustawiona w szpaler śpiewała piosenkę: "Witamy was w Kościele, bądźcie pozdrowieni i u nas czujcie się jak u siebie" (tak mniej więcej można to przetłumaczyć). Po czym cała procesja, pomiędzy szpalerem śpiewających i tańczących dzieci, ruszyła do ołtarza i rozpoczęła się Msza św. Miło było patrzeć na ogromne zaangażowanie dzieci i dużą jak na ich wiek świadomość (tym zawsze mnie zadziwiają) z jaka przyjmowały chrzest. Na zakończenie wszyscy dostali dyplomy ze swoim zdjęciem i wypisanymi zobowiązaniami wypływającymi z sakramentu chrztu św., przygotowane na tę okazję przez s. Elzę oraz figurkę Anioła Stróża.

s. M. Roberta 

KOLEJNA MISJONARKA W KONGO

Do Brazzaville dojechałam cała i bez przygód. Na lotnisku już doświadczyłam czułej opieki Pana Boga i ludzi - a to jakiś pan zniósł mi walizkę po schodkach z samolotu, a to jakaś pracownica lotniska zaraz podeszła mówiąc, że siostry czekają. Wyjechał ksiądz z Oyo i trzy nasze siostry. W domu w Brazza też czekały następne... To było miłe przywitanie... Jutro jadę do Gamboma, gdzie wreszcie się zainstaluję. Przywitał mnie deszcz i burza i dzięki temu 30 stopni ciepła nie doskwiera, tylko duchota... Pomału do wszystkiego się przyzwyczaję, tak ufam... Dziękuję za wszelkie wsparcie duchowe. Panu oddaję pozostając w nieustannej duchowej więzi.

s. Dolores

NOWICJACKA INICJACJA

W tym szczególnym Roku Dziękczynienia Bogu za dar kanonizacji naszego Ojca Założyciela, w roku, w którym róża wdzięczności rozkwita w naszych sercach, stajemy przed Panem, by 4 października 2006 r. rozpocząć nowicjat kanoniczny w naszej Rodzinie Zakonnej. Jest nas osiem jak osiem błogosławieństw, które Bóg ofiarował Zgromadzeniu. Czas formacji, który jest przed nami, pragniemy przeżyć jako czas łaski, który przemieni nasze życie i nasze osoby według modelu Osoby Jezusa Chrystusa, uczyni z nas dar dla Boga, dla Kościoła i Zgromadzenia. Pragniemy poznać głębię charyzmatu i żyć nim, wzorując się na naszych świętych Patronach.
Wyrażamy szczerą wdzięczność naszej Matce Leticji za przewodniczenie tej ceremonii. Jej słowa zostały w naszych sercach i będziemy zgłębiać tajemnicę powołania do życia zakonnego jako "ten sekret MIŁOŚCI pomiędzy Tym, Kto daje i tym, kto otrzymuje - jako tren sekret MIŁOŚCI między Panem i każdą z nas.

s.M.Bernadette,
s.M.Scholastique,
s.M.Anuarite,
s.M.Monique,
s.M.Eveline, 
s.M.Nocole,
s.M.Josiane,
s.M.Lucie.

WIADOMOŚCI Z KAMERUNU

Jubileusz 10-lecia placówki w Omvan.
Dnia 26 lipca 2006 r. minęło 10 lat od założenia pierwszej placówki w Kamerunie. W pierwszej ekipie Sióstr wyjeżdżających do Omvan była śp. s. Felicja, s. Rosine, s. Cecile i ja. Było bardzo biednie, ale bardzo radośnie. Jedność pozwalała przeżyć wszystko, co trudne i co nas przerastało.
Dzisiaj placówka nabrała innych kolorów. W międzyczasie przyjechał tu Nowicjat z Konga, którego Mistrzynią jest obecnie s. Wanda, powstało przedszkole katolickie i świetlica dla dzieci oraz przychodnia zdrowia z porodówką. Pierwsza urodzona w tej przychodni dziewczynka ma już 8 lat.
W szpitalu w Nyombé, gdzie obecnie pracuję, nie brakuje wciąż "niespodzianek". Oto poparzona dziewczyna chora na padaczkę, która chcąc podgrzać jedzenie dostała ataku i wpadła do rozpalonego paleniska. A ten smutny chłopczyk oparzył się w domu przy zabawie kablami elektrycznymi. Odpadły mu zwęglone palce u jednej nóżki. Poza tym w szpitalu wciąż przypadki zakaźnej choroby - cholery - i problemy chorych na AIDS. Nasz szpital włączył się bardzo aktywnie w akcję pomocy tym ludziom.
Z modlitwą i pozdrowieniami od Sióstr z Kamerunu

s. Maksymiliana

Z życia parafii w Nyombe
Od dwóch lat jestem we wspólnocie w Nyombé. Pragnę z radością podzielić się kilkoma wiadomościami z mojej pracy apostolskiej. Pracuję w parafii św. Jana Ewangelisty. Parafia podzielona jest na 8 wspólnot, w których wierni, oprócz niedzieli, spotykają się raz w tygodniu na modlitwie oraz dla omówienia i zaradzenia istniejącym problemom życia codziennego w duchu chrześcijańskim.
Kiedy przybyłam do parafii nie istniały wspólnoty dzieci i młodzieży. Udało mi się założyć osiem grup młodzieżowych. Wszystko to dokonało się dzięki Matce Bożej Fatimskiej, której figurkę przysłała mi pewna pani z Francji. Figurka pielgrzymowała od wspólnoty do wspólnoty i tak dokonał się cud przemiany serc. Matka Boża w fatimskim wizerunku pielgrzymuje od wspólnoty do wspólnoty w czasie Adwentu, Wielkiego Postu i przygotowania do Sakramentów. W czasie Wielkiego Postu, podczas pielgrzymki pokutnej, wędruje przez kilka kilometrów do miejsca spowiedzi i Mszy św.
W czasie wakacji zorganizowałyśmy rekolekcje dla dziewcząt interesujących się życiem zakonnym. Dziewczęta były urzeczone charyzmatem, który zostawił nam św. nasz Ojciec Zygmunt. Uczestniczyłam też w rekolekcjach wakacyjnych dla młodzieży na poziomie diecezjalnym. Oczywiście, dzieliłam się charyzmatem naszego Założyciela. Młodzi na koniec tego wakacyjnego spotkania przygotowali kilka scen z życia Ojca Założyciela. Kilku chłopców z tej grupy przyszło potem do mnie z pytaniem co robić, by wstąpić do Zgromadzenia św. Zygmunta Gorazdowskiego. Byli rozczarowani, gdy powiedziałam im, że do tej pory przyjmowane są tylko dziewczęta. Nie ma "gałęzi męskiej".
Oprócz pracy z młodzieżą, którą bardzo kocham, katechizuję dzieci i odwiedzam chorych w domach prywatnych. Dużo jest ludzi opuszczonych i cierpiących, zostawionych samym sobie w swoich domach.

S.M. Faustine

ZAPAł MISYJNY Z ZGROMADZENIU WCIĄŻ TRWA

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Pozdrawiam bardzo ciepło z gorącego Konga ! We wspólnocie w Brazzaville jestem przeszło trzy miesiące, a czuję się tak, jakbym tu była juz trzy lata. Tyle wrażeń ! Tyle doświadczeń !
Dziękuję Dobremu Bogu, że pozwolił mi przyjechać na Czarny Ląd, aby tutaj doświadczać Jego obecności, mocy i dobroci, by tutaj świadczyć o Jego miłości...
Każdego dnia napotykam wiele osób, zwłaszcza tych, którzy przychodzą do naszego sklepiku (pracuje jako sprzedawca). Bardzo często kupowanie artykułów religijnych, jak np. różańców czy medalików, jest dla ludzi okazją do rozmów, pytań na temat modlitwy, obecności Boga w świecie, trudności rodzinnych, etc. A dla mnie - jest to okazja do apostolstwa i... zawierzenia Bogu, aby dać się prowadzić Duchowi Świętemu, który przychodzi z pomocą naszej słabości, i który mimo moich ograniczeń językowych chce ludziom objawiać swoją moc.
Najbardziej uderza mnie problem fetyszów, czarów. I tak jak w Polsce bardzo mało mówi się o szatanie, tak tutaj bardzo często podkreśla się jego działanie. Stąd też wielkie nabożeństwo do św. Michała Archanioła, który wspomaga w walce z mocami ciemności.
Zaskakująca jest także ilość sprzedawanych Biblii - wierzący Kongijczyk ma jej nawet kilka egzemplarzy i praktycznie się z nią nie rozstaje, zabierając ją ze sobą także w podróż. Gdy tak pomyślę o Polakach - ilu sięga codziennie po Biblie? Ogólnie mówiąc: wielka jest znajomość Pisma Świętego i częste odwoływanie się w rozmowie do niego. Inny jest także rodzaj pobożności, żarliwość w adoracji Najświętszego Sakramentu, oczywiście piękne i często żywiołowe śpiewy (z klaskaniem, przy akompaniamencie bębenków, grzechotek, organków).
Raduje wielka życzliwość... Doświadczam jej na każdym kroku, także w zakrystii (jestem za nią odpowiedzialna). Czuję, że przez wiele lat pobytu sióstr w parafii
św. Franciszka z Asyżu, zostało uczynione dużo dobrego. Cieszę się, że tu mogę stawiać moje pierwsze misyjne kroki...
Korzystając z wolnego czasu, w niedzielne popołudnia, często z s. Robertą wybieramy się na przechadzkę, by zwiedzać stolicę, by podziwiać piękne widoki i by lepiej poznawać realia życia mieszkańców. Jaka bieda! Jak nędzne domki (dla mnie wcześniej w ogóle nie do pomyślenia)! W porze deszczowej mieszkania są zalane przez ulewne deszcze: z nieba płyną rzeki, a nie krople wody. Ile śmieci! Kontrasty... Jak dużo jest jeszcze do zrobienia! I problem moralności, sekt, kradzieży... Doświadczam, jak potrzebna jest obecność sióstr, świadectwo naszego życia.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać...Tyle rzeczy jest dla mnie nowych. Każdy dzień niesie tyle niespodzianek, w każdym mogę odnaleźć ślady Bożej obecności i dobroci.

s. Elza
Brazzaville, 28.11.2006 r.

MSZA ŚW. DZIĘKCZYNNA W NYOMBE (KAMERUN) ZA DAR KANONIZACJI ŚW. KS. ZYGMUNTA GORAZDOWSKIEGO - ZAŁOŻYCIELA ZGROMADZENIA SIÓSTR ŚW. JÓZEFA

Na dwa dni przed uroczystością dziękczynną za kanonizację naszego Ojca Założyciela - św. Ks. Zygmunta Gorazdowskiego, "ustało życie" w naszych wspólnotach, gdyż skoncentrowane byłyśmy na jednym - by jak w najpiękniejszej oprawie oddać cześć Panu za ten wielki dar. Grupy parafialne włączyły się czynnie w przygotowanie święta. Nasze wysiłki duchowe i fizyczne przyniosły rezultaty. Świątynia była wypełniona wiernymi, a wystrój kościoła, liturgia pięknie przygotowana: śpiewy, tańce, różnorodne dary ofiarne, ilości ludzi przystępujących do Komunii św. radowały oczy i serca. Msza św trwała od godz. 9.00 do 12.00, ale minęła jak chwila. Tylko w Afryce ludzi potrafią się tak radować, wyrażając to śpiewem, tańcem, każdym gestem i wyrazem twarzy. Jakby na zawołanie Ojca Zygmunta grupa niewidomych, kulawych i chromych ustawiła się najbliżej ołtarza i słuchała kim był ten, którego nazywano "Księdzem dziadów". Po wyrazie ich twarzy można było poznać, iż mają uprzywilejowane miejsce w sercu św. Zygmunta i jego duchowych córek. Po Mszy św odbył się posiłek, podczas którego ksiądz biskup i ksiądz proboszcz długo i ciepło przemawiali, dziękując naszemu Zgromadzeniu za pracę sióstr w diecezji i parafii. Wieczorem w "gronie rodzinnym" jeszcze długo świętowałyśmy to niezwykłe wydarzenie. Radości ze wspólnego spotkania nie było końca. Nie były ważne niedogodności mieszkaniowe, nie było ważne zmęczenie i nie było ważne to, że czekała nas długa droga powrotna, najważniejsze dla nas było to, że byłyśmy razem wielbiąc Pana za tego, który wskazał nam drogę do Niego - naszego św. Księdza Zygmunta. Dopiero koło północy zakończyłyśmy modlitwą nasze świętowanie, prosząc Księdza Zygmunta, byśmy każdego dnia umiały żyć jego charyzmatem.
WIADOMOŚCI Z PRZEDSZKOLA W BRAZZAVILLE

W sobotę była Msza św. na zakończenie drugiego trymestru. Większość dzieci i rodziców było obecnych. Najstarsza grupa tańczyła na ofiarowanie "Mabondza" - taniec wraz z darami ofiarnymi, które przynieśli rodzice. Podczas homilii ksiądz stawiał pytania, a dzieci bardzo ładnie odpowiadały, widać że bardzo ważna jest katecheza od najmłodszych lat. Razem z nami były dzieci ze szkoły podstawowej, która jest na terenie naszej parafii, tam nie ma katechezy i dzieci, choć o wiele starsze, nie potrafiły odpowiedzieć na pytania, z którymi nasze maluchy radziły sobie bardzo dobrze. W tych odpowiedziach widać było, że dużo dała im też Droga Krzyżowa, którą odprawialiśmy raz w tygodniu przez cały Wielki Post - w każdym tygodniu po 4 stacje, żeby nie było za trudno. Oprócz tego "starszaki" robiły "swoją "Drogę Krzyżową" na papierze - rysowały drogę i przyklejały kolejne stacje, zawsze przy tym musiały je nazwać. Trwało to przez cały Wielki Post, gdy przykleiły ostatnią stację, zrobiłyśmy powtórkę i - co było dla mnie dużym zaskoczeniem - większość dzieci potrafiła, patrząc na obrazki, nazwać po kolei wszystkie stacje, dla pięciolatka to bardzo dużo. Pewno z czasem zapomną, ale może coś jednak z tego zostanie. A jeszcze wracając do Mszy św.: odmawiając "Ojcze nasz" starsze dzieci przyśpieszały, a przedszkolaki mówiły w swoim tempie niczym się nie przejmując, wszyscy juz skończyli, a one były w połowie, a że jest ich ponad 100 więc było dobrze słychać. Po "Ojcze nasz" zmówiły jeszcze "Zdrowaś Maryjo" i "Chwała Ojcu" i w ogóle nie zauważyły, że coś pozmieniały. Ja czekałam kiedy zaczną śpiewać "Ave Maryja", bo zazwyczaj, jak się modlą, to śpiewają jeszcze to, ale widać stwierdziły, że muszą dać dojść do głosu księdzu, który cierpliwie czekał, nie przerywając im.

S. Roberta 

SEMINARZYŚCI KONGIJSCY POZNAJĄ POSTAĆ ŚW. KS. ZYGMUNTA

Jedną z wielu trosk naszego życia misyjnego w Kongo jest ta, aby nasz Założyciel - św. O. Zygmunt był znany i kochany. z mego osobistego doświadczenia widzę jak sylwetka duchowa naszego Ojca podoba się i przyciąga, zwłaszcza tutejszych Kapłanów. Tak też Ojciec duchowny Seminarium - O. Francois, który sam najpierw zachwycił się postacią O. Zygmunta - kapłana - proboszcza, prosił, aby przedstawić klerykom postać św. Zygmunta. Spotkanie zostało wyznaczone na 24.02.2006 r. w ramach formacji duchowej dla wszystkich seminarzystów.
Podczas tego spotkania ukazałam klerykom sylwetkę duchową Ojca Zygmunta, a S. M. Christine przedstawiła Zgromadzenie Sióstr św. Józefa, jako jego najpiękniejsze dzieło. Nasze spotkanie ze 180 klerykami Wyższego Seminarium Duchownego przebiegło we wspaniałej atmosferze pokoju i radości. z zainteresowaniem słuchali wykładu; miałyśmy odczucie i echo, że coś zapaliłyśmy w wielu sercach. Bardzo ciekawe były pytania i reakcje seminarzystów. Wychodząc z sali, usłyszałam jak ktoś zawołał: "od dziś biorę sobie imię ZYGMUNT", a to znaczy wiele dla Afrykańczyka. Dać komuś imię lub wziąć czyjeś imię, to znaczy - krotko mówiąc - żyć i być jak ta osoba. Na końcu, gdy zabierałyśmy obraz O. Założyciela do domu, prosili, aby go zostawić, mówiąc: "Niech on zostanie z nami, aby nam przypominał, że świętość i dzisiaj jest możliwa". Obiecałam, że dostaną obraz św. Zygmunta i jemu powierzyłam resztę pracy w sercach seminarzystów.

S. M. Liliosa

DZIĘKCZYNIENIE ZA KANONIZACJĘ KS. Z. GORAZDOWSKIEGO
ORAZ ZA 30-LECIE PRACY MISYJNEJ SIÓSTR JÓZEFITEK NA AFRYKAŃSKIEJ ZIEMI

Dziękuję Panu za przykład życia jaki zostawił nam św. Ojciec Zygmunt, przez swoje całkowite oddanie w służbie Kościołowi i bliźniemu - to mnie mobilizuje do wzrostu w tej miłości.
Msza św. która odbyła się w Kościele w Kongo to wielka łaska, dzięki niej lud kongijski miał możliwość poznać życie ukryte św. Ojca Zygmunta. Nuncjusz Apostolski podczas homilii podkreślił, że: "charyzmat Sióstr św. Jozefa zostawiony przez Ojca Założyciela jest aktualny, co widać po dużej liczbie obecnych tutaj młodych sióstr. Każdy chrześcijanin ma być chlebem połamanym dla innych".
Niech nasz Ojciec Założyciel pomaga nam realizować charyzmat, aby każdy człowiek czuł się kochany przez Boga.

s. Marie Claire - juniorystka 

Dla nas to ogromna radość mieć Świętego Założyciela, który oręduje za nami każdego dnia. To co mnie bardzo mocno dotknęło to zachęta Księdza Nuncjusza: "Kochajcie tak jak Święty Zygmunt, bez granic i nie zaniedbujcie żadnej okazji, aby czynić dobro, tam gdzie możecie. Nie tylko Siostry św. Józefa, ale my wszyscy tu zebrani: księża, zakonnicy, zakonnice i świeccy."
Po Mszy św. był obiad, podczas którego my - s. Postulantki razem z naszą Siostrą Mistrzynią - s. Esther, tańczyłyśmy wnosząc tort upieczony przez s. Rozannę.

s. Sidonie - postulantka 

Cieszę się że mogę podzielić się z Wami radością przezywania tutaj w Kongo Mszy św. dziękczynnej za Kanonizacje naszego Ojca Założyciela, która odbyła się 19 .11. 2005 w Brazzaville w parafii św. Franciszka z Asyżu. Wszystkie Siostry Józefitki z Kongo były na niej obecne. Wielką radością była dla nas obecność wśród nas naszej Matki Generalnej. Podczas Mszy św. śpiewałyśmy i tańczyłyśmy. Czytania były takie same, jaki w dniu Kanonizacji. Matka w uroczystej procesji razem z s. Rozanną i s. Noemi wniosła relikwie św. Zygmunta. Po Mszy św. wszyscy mieliśmy możliwość je ucałować. Później był wspólny obiad, który trwał aż do godziny 17.00.

S. Pedie - postulantka 

UDZIAŁ W UROCZYSTOŚCIACH KANONIZACYJNYCH W RZYMIE

Kanonizację Ks. Zygmunta Gorazdowskiego przeżyłam w głębokim pokoju i radości. Ten dar, którego Bóg mi udzielił daje mi odwagę, abym z większą gorliwością apostolską pełniła posługę, mając zawsze w sercu wielką miłość do Boga i jeszcze więcej miłosierdzia w realizacji dzieł miłości miłosiernej wobec Ubogich Chrystusowych.
Kanonizacja zmobilizowała mnie jeszcze bardziej do starania się o to, by każdy człowiek, którego spotkam mógł poznać św. Zygmunta. Jest ona dla mnie ogniem, który rozgrzewa moje serce. Dar kanonizacji jest dla mnie również zaproszeniem, abym zmieniła spojrzenie na wydarzenia życia, szczególnie trudne. Jest dla mnie wezwaniem, abym bardziej kochała Boga w braciach. Wzywa mnie ona do świętości i zachęca, by nie pragnąć nic więcej niż wartości wiecznych.
Na koniec jest to dla mnie nowe rozpoczęcie wiernego wypełniania charyzmatu, wypłynięcia na głębię, by zbawić chociaż jednego, jak sam powiedział św. Zygmunt.
Bogu niech będzie cześć i uwielbienie, szczególnie w tym roku kanonizacji.

S. M. Esther

 
Strona główna | Historia | Kongo | Kamerun | RDC | Wydarzenia | Świadectwa | Galeria zdjęć
© Zgromadzenie Sióstr Św. Józefa - DELEGATURA AFRYKAŃSKA